-Co za burdel! – stwierdził młodzieniec zapalając papierosa. Przez dłuższą chwilę stał oparty o mur. Wzrok miał utkwiony w wejściu do uliczki. Nikłe światło padające z ulicy nie docierało do niego, miał pewność że nadchodząca osoba nie jest w stanie go zobaczyć. Jak na razie zlecenie szło gładko. Jak na razie... Spojrzał na zegarek - Już czas – pomyślał Powoli zaczął wyciągać pistolet, był to Sig sauer p229. Ta broń nigdy go nie zawiodła, była jak stary dobry kumpel, na którego zawsze można liczyć. Gdyby było inaczej, nie dostałby kolejnego zlecenia, tylko już dawno gnił w ziemi. Chociaż to tylko martwy przedmiot, jednak miał do niego sentyment.
Noc była dość spokojna, mały ruch na ulicy, niewielu ludzi. Im ich mniej, tym mniejsze prawdopodobieństwo postronnego świadka. Wszystko idzie zgodnie z planem, oby tak dalej. Spośród nielicznych odgłosów ulicy, zmysł zabójcy wyłowił nagle odgłos czyichś kroków. Nareszcie. Młody mężczyzna skręcił w uliczkę, gdzie znajdował się już Łowca. Szedł niepewnie. W jego ruchach dało się odczuć jakieś napięcie. Bał się. Czyżby coś przeczuwał? Młodzieniec brnął przez zwały śmieci zawalających uliczkę - Pieprzone miasto - zaklął z cicha, w końcu doszedł do drabinki... Chwycił chłodny metal oburącz i zaczął się wspinać. Z dołu doszedł go cichy szmer. Przystanął, serce załomotało mu jakby nagle chciało uwolnić się z piersi. Spojrzał w dół, nic, pewnie dzikie koty albo szczury szukają odpadków. Już miał się wspinać na nowo, gdy nagły ból przeszył ramię. Młodzieniec spadł. Śmiecie jako tako zamortyzowały upadek. Kula przeszła na wylot. Niemal zemdlał. Ból był tak ogromny, ze przed oczyma migotały mu świetlane punkciki. Ledwo dostrzegł, że ktoś obok niego stoi. Łowca beznamiętnie przypatrywał się ofierze.
-Czego chcesz? Weź pieniądze, ale mnie nie zabijaj – wyjęczał ranny mężczyzna starając się jak najdalej odsunąć od napastnika, lecz paraliżujący ból utrudniał mu jakiekolwiek ruchy.
-Nie chcę twoich pieniędzy - powiedział Łowca chłodnym tonem - Tylko ciebie. Zapłacono mi za twoją głowę niezłą sumkę - ostatnie zdanie powiedział niemal do ucha ofiary
-C...cc...co? Kto Cię wynajął? Przecież ja NIC NIE ZROBIŁEM! - wydukał ranny młodzieniec. Łowca westchnął. Jak zwykle taka sama gadka - pomyślał - a za co, a kto, dam więcej, mam żonę i dzieci, itd. Porzygać się można z tego skamlenia
-Gówno mnie obchodzi, czy coś zrobiłeś, czy nie. Ja mam zadanie do wykonania.
-Ale ja naprawdę nic nie zrobiłem! – wrzeszczał ranny mężczyzna
-Stul pysk! - Mówiąc to kopnął go z całej siły w twarz. Mężczyzna uderzył głową o ziemię, ze złamanego nosa ciekła ciemno-czerwona krew, gdy tak leżał w swojej posoce, zabójca zauważył spiczaste ucho wystające spod czapki... - No proszę, więc jesteś elfem – pomyślał, po czym głośno dodał - Powiedz mi jak się nazywasz?
-Je… jestem Raziel! – ledwo wycharczał elf.
-Wiesz, Razielu, jaki jest powód twojego obecnego stanu? - elf spojrzał półprzytomnie na Łowcę - Naraziłeś się pewnym ludziom, sam się domyśl czym, a oni z kolei wynajęli mnie, żebym cię sprzątnął. Związek przyczynowo-skutkowy, spiczasto-ucha pokrako. Nie będziesz miął więcej czasu, żeby się nad tą kwestia zastanawiać. Chociaż... - Łowca zawiesił glos i zmierzył wzrokiem elfa raz jeszcze. Wpadł mu do głowy makabryczny pomysł, po czym... - Darzę twoją rasę pewnym szacunkiem - zaczął ironicznie - Więc przynajmniej z tego względu móglybym ci chwilowo darować życie. Zrobimy tak, policzę do pięciu, kiedy skończę ma cię tu nie być, jeśli będziesz nadal to... - Chyba nie muszę kończyć elfie, prawda?
-Dzięki Ci, łaskawy Panie…! – wykrzyknął elf z ulgą w głosie.
-Idź już! – mówiąc to wskazał ręką na wyjście z uliczki, po chwili zaczął głośno liczyć - Raz, dwa, trzy... – nie czekając aż dojdzie do pięciu młodzieniec strzelił prosto w głowę elfa. – Eh… czemu ta rasa jest taka naiwna, to już chyba ósmy który myślał, że dam mu uciec. Jak dziecko, normalnie jak dziecko. Z drugiej strony, ciekawe dlaczego nie walczą o życie. Zawsze się tyle słyszało o elfiej szlachetności, a te psy chowają tylko pod siebie ogony i spieprzają do swoich ziemianek. Świat upada! Powoli schował pistolet. Światło przejeżdżającego samochodu na chwilę oświetliło sylwetkę zabójcy. Był wysoki. Blada cera kontrastująca z ciemnym ubraniem i kruczoczarnymi włosami sprawiała upiorne wrażenie. Wyjął z kieszeni płaszcza paczkę Marlboro i zapalił jednego. Zaciągnął się, jak zwykle mocno i łapczywie, może to już ostatni, kto to wie…
amorphous : A jest jakiś szczęściaż z dp który dostał bilety? zamienie sie na r...
kontragekon : Ja aż tak strasznie nie żałuję Tori, bo idę na Heaven and Hell. Chocia...
kontragekon : Hm, Tori Amos to chyba nie jest w żadnym wypadku rodzaj subkultury metalo...