Jakże zazdroszczę Słoweńcom, że mają zespół taki jak Siddharta. Taką grupą nie wstyd chwalić się w świecie i wysyłać na największe imprezy rockowe - Siddharta łączy w sobie przebojowość Franz Ferdinand, szaleństwo aranżacyjne Faith No More i wykop System Of A Down. Niezwykle popularni w rodzinnym kraju, na szerokie wody rocka światowego wypłynęli w 2005 roku z albumem o tytule "Rh-", który na kilka miesięcy po swojej publikacji przyniósł im deszcz nagród i zasłużoną popularność.
"Rh-" nie sposób opisać w krótkich słowach - nad płytą zbyt wyraźnie unosi się duch szalonego Mike'a Pattona, który jest jednym z najwiekszych fascynacji członków grupy i guru wokalisty - Tomiego Meglica.Już intro sugeruje smakowitą zawartość płyty - Siddharta atakuje słuchacza ścianą dzwięku zbudowaną z odgłosów skrzypiec, przychodzących we współgrę organów i męskiego chóru.
Dalej jest coraz lepiej - skrzypeczki przedłużają swoje melodyczne eskapady, do głosu dochodzą gitary i perkusja, czystym acz pełnym zadziorności głosem wkracza wokalista.
Chcemy posłuchać sobie duetu trabki z gitarami - proszę bardzo, oto utwór "Japan", mamy ochotę na niskie rejestry gitar i chóralne spiewy - włączmy "Rooskie", osoby lubiące łagodne i romantyczne brzmienia proszone sa o odpalenie kawałka "Sim hae"
Utwory Siddharty, niewątpliwie pełne rockowego ognia, ciążą jednak i ku popowej estetyce - wyróżnikiem twórczosci grupy jest niesamowita melodyjność kompozycji. Od razu jednak zastrzegam że melodyjność piosenek Siddharty nie ma nic wspólnego z melodyjnoscią tzw. "hitów" z MTV, które nudzą się po góra trzecim przesłuchaniu.
Czasami mówi się, że w twórczości jakiejs grupy słychać radość z grania, niczym nie ograniczona frajdę z możliwości tworzenia muzyki, - ja tę zawadiacką fantazję i radość tworzenia słyszę w twórczości Siddharty.
Ocena: 9,5/10
Wydawca: UMP Records (2005)