Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Blog :

Romantyczność

Romantyczność

Wieczorem, kiedy diabeł swym tchnieniem budzi do nocnego życia wszystko co złe i plugawe, ocknął się w swojej mogile upiór – zezwłok zmarłego przed rokiem pastucha, Jaśka. Poczuł zza nadpróchniałych desek trumny świeżość wiatru, usłyszał odgłosy usypiającej wsi i zapragnął znów wyjść na powierzchnię ziemi, nacieszyć się jej zapachami i smakami, popatrzeć na żywych ludzi. Zamknięty w ciasnej przestrzeni trumiennej jął się rzucać na boki, tłuc w deski opadłymi z ciała dłońmi, rwać je pazurami, aż nie uczynił prześwitu, którym wpadły do środka ostatnie tego dnia promienie słoneczne. Zapadłe w trupiej twarzy oczy nie mogły snadź znieść ich blasku, bo oślepione zamknęły się mocno i upiór zastygł w bezruchu, w oczekiwaniu ciemności. Mijały minuty – i oto tarcza dziennej gwiazdy opadła miękko za horyzont, a jej miejsce zajął wielki i blady księżyc.

Upiór z wahaniem otworzył jedno oko i zdołał uchwycić nad sobą cień przelatującej na miotle czarownicy. Wokół stała noc. Gdzieś zza boru niosły się śpiewy rusałek i pogwizdywanie lelków, zaś przestworza wypełnił wizg i jęk nocnych latawców. Trup na nowo podjął próbę wydostania się z mogilnej jamy – z wściekłością zaatakował więżące go deski, raz po raz bijąc w nie pokancerowanymi dłońmi. Płynął czas, bieżała godzina za godziną a on ciągle nie mógł wydostać się ze swojego śmiertelnego łoża. I właśnie wtedy, gdy opadła w nim wściekłość i zapał, trumna rozpadła się na dwoje. Był wolny, mógł wyjść na świat, który tak bardzo go kusił. Kierując się światłem księżyca trup mozolnie wygrzebywał się na powierzchnię.

* * *

Na świecie było piękniej, niż to pamiętał. Trupa zachwycił widok gwiazd na nieboskłonie, uklęknął więc i oddał pokłon ich światłu. Czuł, jak gładziło go po głowie, błogosławiąc na wędrówkę w głąb nocy. Przez chwilę rozkoszował się tchnieniem wiatru, omywającego jego nędzne ciało. Nie czuł, że swawolny Pochwist targa na nim zbutwiałe szmaty, okrywające nagość zeschnietych członków i roznosi w świat zaduch grobu, którym był przesiąknięty. Nie przejmował się tym, że jego ciało nosiło na sobie wyraźne ślady rozkładu, że wargi cofnęły się całkowicie odsłaniając zęby, że nie ma już nosa ani włosów na głowie. Nie czuł z tego powodu przykrości ani wstydu, jedynym uczuciem, które w nim pozostało była chęć powrotu wśród ludzi, wśród których żył i wzrastał.

 * * *

Pierwsze poczuły go psy – i gdy mijał opłotki wsi, rozszczekały się zgodnym chórem. Podwórkowe Burki, Zagraje i Reksy aż rwały się, by zatopić swoje zęby w jego ciele, toczyły pianę z pysków, ale nie miały dość odwagi, by zaatakować tego dziwnego nocnego wędrowca. Trup początkowo przeraził się ich wrzasku i skulił jak przerażone dziecko gdzieś pod płotem, lecz po chwili – widząc że nic mu nie grozi, bo kundle zbyt bały się go zaczepić, ruszył dalej przed siebie. Mijał domy znanych mu ludzi, zaglądał do okien i obserwował płaczące w kołyskach, przerażone szczekaniem psów dzieci. Nasłuchiwał przekleństw wybudzonych ze snu wieśniaków, którzy przewracając się z boku na bok w swoich wyrkach  próbowali na powrót przywołać słodkie nocne majaki. Widział pary młodych, śpiące obok siebie na sianie w stodołach, czule objęte i splecione ciasno jak dziewczęcy warkocz. Wszystko to było tak bliskie, a zarazem tak od niego odległe. Wspomniał upiór, że kiedyś i on miał dziewczynę, z którą kochał się na wonnym sianie i którą pragnął poprowadzić do ołtarza, jako swoją oblubienicę i wybrankę. Wspomniał jej uśmiech, wesołe iskierki w oczach i wilgotne usta, które tak chętnie dawała mu całować. Zadrżało w trupie zmurszałe serce, zadrgała w nim miłosna struna. Nie zatrzymując się już nigdzie na dłużej ruszył w kierunku chaty kochanki.

* * *

W sadzie przy chacie pachniało świeżo zżętą trawą i bzem. Trup urwał z rozwiniętego krzewu najpiękniejszą gałązkę i ukrył w niej twarz, zbliżając się do okna Karusi. Stąpał cicho, cichuteńko, by jej nie przebudzić po pracowitym dniu, by móc spojrzeć miłośnie przez okienko na tę, która do dziś wzbudzała rozkoszne drżenie w jego sercu. Zerknął ostrożnie przez oszklony otwór do wnętrza chaty... i zdębiał. Karusia nie spała tej nocy. Zamiast krzepić zdrożone ciało spokojnym wypoczynkiem wiła się po łóżku jak piskorz, wyginała to w lewo, to w prawo – a nad nią, za nią i na końcu pod nią uwijał się dziarsko jakiś chudy i kędzierzawy mężczyzna. Nieznajomy to nurkował wśród rozwartych ud Karusi, jak nurkuje delfin w oceanie, to znów unosił się nad nią jak sam Posejdon nad falami. Dziewczyna, najwyraźniej rada jego działaniom, pokrywała go co chwila pocałunkami i jęczała jakby w przedśmiertnej agonii. „Panie Adamie, Panie Adamie!” - szeptała w uniesieniu, gdy ten dosiadał ją niczym spragnioną biegu klacz.

Upiór czuł w sobie rosnące obrzydzenie i niechęć, ale patrzył dalej. Nie zdzierżył dopiero w chwili, gdy roznamiętniona dziewczyna zanurkowała głową między nogi kochanka. Odstąpił tedy od okna i ruszył mechanicznie przed siebie, byle dalej od raniącego go widoku. Nie słyszał jak podczas spełnienia Pan Adam w ekstazie zaczął przemawiać do swojej miłośnicy wierszem: "Słuchaj dzieweczko!, - Ona nie słucha…"

* * *

Szedł całą noc i świt zastał go na bagnach, w środku lasu. Nie czuł jak zapada się w cuchnąca maź. Było mu wszystko jedno, świat stracił dla niego swój powab.

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły