Album Jazz z 1978 nie odniósł tak dużego sukcesu, jak poprzednie wydawnictwa zespołu Queen, muzycy doszli więc do wniosku, że następny krążek ma być prostszy i bardziej jednolity. Nadeszła nowa dekada - lata 80 i krążek zatytułowany The Game bardzo dobrze się w nią wpisał.
Przede wszystkim jest to pierwszy album zespołu, na którym łączone są brzmienia popowe z rockowymi - właśnie wtedy powstał typowy poprockowy styl, który Queen kontynuował właściwie do końca kariery. Ich piosenki wciąż jednak nosiły wiele śladów rocka. Na The Game po raz pierwszy użyto syntezatory, choć póki co oszczędnie i nieznacznie. Jak wypada ów longplay na tle poprzednich dokonań?Na pewno inaczej. Postawiono przede wszystkim na prostotę i przebojowość. Kompozycje nie zostały aż tak uproszczone jak na płycie News Of The World, nie sposób jednak nie dostrzec, że znikł typowy dla lat 70 przepych. Każda piosenka wpada w ucho, jest melodyjna i chwytliwa. Czy jednak zmiana wizerunku dobrze posłużyła zespołowi?
I tak i nie. Warto odnotować, iż The Game jest jedynym albumem Queen, który osiągnął pierwsze miejsce zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i Stanach Zjednoczonych. To prawdopodobnie najpopularniejsza płyta zespołu za Oceanem - a to naprawdę ważne trafić także na rynek amerykański.
Przejdźmy do samych piosenek. Tu jest już mniej kolorowo. Są funkowe kompozycje z pierwszoplanowym basem Deacona - ogromny hit Another One Bites The Dust i bezczelnie chwytliwe, ale miejscami niedopracowane Dragon Attack. Te piosenki dowodzą o zmianie stylu grupy. Jest bardziej popowo i bardziej hiciarsko. Do wielkich hitów oczywiście trzeba zaliczyć również Crazy Little Thing Called Love - wspaniały pastisz lat 50 i Elvisa Presley'a. Jest bardzo przyjemna ballada Play The Game, kolejne ballady - perełki Sail Away Sweet Sister i Save Me. Jest również chwytliwy i śpiewny power pop Need Your Loving Tonight zainspirowany Beatlesami. Są to kompozycje mające więcej wspólnego z popem niż dotychczasowe nagrania grupy, ale cechuje je przebojowość i niezwykłe dopracowanie pod każdym względem. Jednak pomysł uproszczenia nie wszędzie wyszedł. Dzięki temu powstały mdłe i pozbawione wyobraźni kompozycje Rock It (nie jestem fanem piosenek śpiewanych przez Rogera), które jest okrutnie mdłe i szybko się nudzi, oraz Coming Soon, czyli kompletna porażka jak dla mnie. Don't Try Suicide ma ciekawe cechy, czyli te teatralno - musicalowe zwrotki. To jest to, można by powiedzieć. Szkoda, że tą piosenkę zabija schematyczny rock'n'rollowy refren.
Ogółem, album The Game jest niezwykle przyjemny do słuchania, bardziej popowy, bardziej przystępny i bardziej przebojowy. Teoretycznie też wszystko jest na miejscu. Mimo wszystko nie brakuje gitary Briana, a głos Freddiego jest wspaniały. Nie wszystko jednak wyszło jak należy. Bo o ile są piosenki popowe, chwytliwe, proste, ale bardzo dobre, to spotykamy się też z takimi, w których słychać brak tej kreatywności, która cechowała zespół w latach 70.
Nie można jednak powiedzieć o The Game, że jest to płyta zła. Przyniosła ona wiele zmian. Jednym przypadły do gustu, innym nie. Mnie się podoba, jednak nie jest to album, który zasługuje na miano perły w dyskografii. Queen wdarł jednak w lata 80 przebojem i to się naprawdę liczy.