Z pewnością każdy czasem tak ma, że przy okazji korzystania z komunikacji miejskiej trafi na jakiegoś rzucającego się w oczy osobnika. Lub chcąc nie chcąc, ze względu na małą przestrzeń, usłyszy głupi tekst, który potem zostaje mu w pamięci.
Tylko pewnie część z was nie zwraca już na to uwagi, bo spotykacie się z tym na co dzień. Ja jakoś przywyknąć nie mogę, zresztą mam ten nawyk, że lubię się ludziom przyglądać. Patrzę na nich, ale nie jakoś z bezmyślnej ciekawości, a raczej by się zastanowić nad ich przypadkami. Dziwność ludzka jest niepojęta. Ale może to tylko ta ich prostota?
Przykłady - mogłoby być ich mnóstwo. Teraz przypomina mi się zdarzenie sprzed kilku dni. Właściwie nic ciekawego, ale jak sobie wrócę pamięcią do tego, przebiegają ciarki.
Siedzę sobie w nagrzanym już tramwaju i wsiada do wagonu facet. Miejsce przede mną wolne, no to siada. Kiedy to robi kurtka mu się naciąga i odsłania jego nagi kark. Nic takiego, ale na czapce ma pełno śniegu, który pod wpływem ogrzewania zaczyna topnieć i spływać powolutku wzdłuż czapki. Po chwili z końcówki czapki zaczyna już zwisać kawałek nadtopionego śniegu, gotowy aby spaść prosto za kołnierz. Śmiać mi się chcę, ale z drugiej strony mrozi taki widok.
Inny przypadek, tym razem zauważalny nawet dla mniej spostrzegawczych. Wagon pusty, siedzi dziewczyna, a przed nią chłopak. Tu nie ma na co się gapić, bo oboje pijani, w nie najlepszych nastrojach, no i zero kultury. Za to jest czego posłuchać, bo kłótnia na całego. Drą się na cały wagon, koleś zgrywa twardziela i macho, jak to ma gdzieś ojca dziewczyny, nie chce go widzieć i że ma się odczepić od niego. Nie muszę chyba dodawać, jakich niecenzuralnych słów oboje używali w swoim dialogu. Po chwili zapada cisza. Siedzą tak w milczeniu przez jakąś minutę, po czym chłopak odwraca się do dziewczyny i potulnym głosem do niej: "Dasz buziaczka?" A po wysłuchaniu tych wszystkich "k", "ch" i tym podobnych brzmi to naprawdę rozbrajająco i powala na łopatki. Ze śmiechu oczywiście.
Ale nie zawsze bywa śmiesznie. Są też sytuacje dołujące, dające do myślenia, czy też zwyczajnie zabijające klina. A coś takiego zdarzyło mi się też całkiem niedawno. Także siedziałam sobie wygodnie na krzesełku (o ile na tym dziadostwie można siedzieć wygodnie), bo jechałam w dłuższą trasę przez miasto. Na przystanku wsiada dziewczyna. Śliczna, zgrabna, czerwony płaszczyk, włosy długie, ciemne opadające na ramiona i plecy. Twarz jak anioł bez skazy, jasna, dłonie drobne, delikatnie trzymające jakąś książkę. Cudo po prostu, aż serce mogłoby mocniej zabić, aż usta same się uśmiechają na jej widok. Tak - pomyślałam - jakbym była facetem podeszła bym do niej poprosić o numer telefonu. Zakładając, że miała (miał) bym odwagę. Chyba tak się robi jeszcze? Z tą młodzieżą dzisiaj nie wiadomo.
Trwam w tym zachwycie, kiedy na którymś już z kolei przystanku wsiada jakiś koleś o wielkiej posturze. Okazuje się, że to stary znajomy tej dziewczyny i nie widzieli się dłuższy czas. Witają się radośnie ,choć zaskoczeni, zaczynają rozmawiać i... cały czar pryska. Dziewczyna zaczyna mówić w tak prostackim i rynsztokowym języku, że aż uszy bolą. Biedactwo pewnie wychowało się w jakiejś patologicznej rodzinie. Ze zgrozą tego słucham i mam ochotę schować się pod krzesełko. Bo załóżmy, że była bym facetem i poprosiłabym (poprosiłbym) o jej numer. Gdyby odezwała się do mnie w ten sposób uciekłabym (uciekłbym) w popłochu nie bacząc który jest przystanek i jak daleko mam do celu podróży. Pełna porażka. Na szczęście nie jestem facetem, ale dziwne uczucie rozczarowania zostaje. No cóż... od razu pomyślałam sobie, że nie można mieć wszystkiego. Ta dziewczyna jest piękna i może też z charakteru nawet miła, ale nie jest idealna, ma też wadę która może odstraszyć. Ale przecież nikt nie jest idealny...
I takie sytuacje właśnie dają mi dużo do myślenia. Tak się składa, że dużo z nich zdarza mi się akurat w tramwaju, czyli kiedy jadę jakiś czas i za bardzo nie ma co do roboty. Ale widać jest. Zawsze można poprzyglądać się osobom dookoła.
Ludzie tylko pozornie są "jacyś", a tak naprawdę okazują się całkiem inni. Nawet ci obcy, których nie znamy, stwarzają jakieś pozory, jakiś obraz siebie, który potrafi runąć w jednej chwili obnażając choć odrobinę tego kim naprawdę są. I czasem naprawdę warto im się przyjrzeć, by to dostrzec. Bo nawet jeśli się rozczarujemy, to i tak mamy tą satysfakcję, że potrafiliśmy dostrzec taki mały szczegół, że dostrzegliśmy coś więcej niż ktoś chciałby pokazać w tym całym matriksie.
Tylko pewnie część z was nie zwraca już na to uwagi, bo spotykacie się z tym na co dzień. Ja jakoś przywyknąć nie mogę, zresztą mam ten nawyk, że lubię się ludziom przyglądać. Patrzę na nich, ale nie jakoś z bezmyślnej ciekawości, a raczej by się zastanowić nad ich przypadkami. Dziwność ludzka jest niepojęta. Ale może to tylko ta ich prostota?
Przykłady - mogłoby być ich mnóstwo. Teraz przypomina mi się zdarzenie sprzed kilku dni. Właściwie nic ciekawego, ale jak sobie wrócę pamięcią do tego, przebiegają ciarki.
Siedzę sobie w nagrzanym już tramwaju i wsiada do wagonu facet. Miejsce przede mną wolne, no to siada. Kiedy to robi kurtka mu się naciąga i odsłania jego nagi kark. Nic takiego, ale na czapce ma pełno śniegu, który pod wpływem ogrzewania zaczyna topnieć i spływać powolutku wzdłuż czapki. Po chwili z końcówki czapki zaczyna już zwisać kawałek nadtopionego śniegu, gotowy aby spaść prosto za kołnierz. Śmiać mi się chcę, ale z drugiej strony mrozi taki widok.
Inny przypadek, tym razem zauważalny nawet dla mniej spostrzegawczych. Wagon pusty, siedzi dziewczyna, a przed nią chłopak. Tu nie ma na co się gapić, bo oboje pijani, w nie najlepszych nastrojach, no i zero kultury. Za to jest czego posłuchać, bo kłótnia na całego. Drą się na cały wagon, koleś zgrywa twardziela i macho, jak to ma gdzieś ojca dziewczyny, nie chce go widzieć i że ma się odczepić od niego. Nie muszę chyba dodawać, jakich niecenzuralnych słów oboje używali w swoim dialogu. Po chwili zapada cisza. Siedzą tak w milczeniu przez jakąś minutę, po czym chłopak odwraca się do dziewczyny i potulnym głosem do niej: "Dasz buziaczka?" A po wysłuchaniu tych wszystkich "k", "ch" i tym podobnych brzmi to naprawdę rozbrajająco i powala na łopatki. Ze śmiechu oczywiście.
Ale nie zawsze bywa śmiesznie. Są też sytuacje dołujące, dające do myślenia, czy też zwyczajnie zabijające klina. A coś takiego zdarzyło mi się też całkiem niedawno. Także siedziałam sobie wygodnie na krzesełku (o ile na tym dziadostwie można siedzieć wygodnie), bo jechałam w dłuższą trasę przez miasto. Na przystanku wsiada dziewczyna. Śliczna, zgrabna, czerwony płaszczyk, włosy długie, ciemne opadające na ramiona i plecy. Twarz jak anioł bez skazy, jasna, dłonie drobne, delikatnie trzymające jakąś książkę. Cudo po prostu, aż serce mogłoby mocniej zabić, aż usta same się uśmiechają na jej widok. Tak - pomyślałam - jakbym była facetem podeszła bym do niej poprosić o numer telefonu. Zakładając, że miała (miał) bym odwagę. Chyba tak się robi jeszcze? Z tą młodzieżą dzisiaj nie wiadomo.
Trwam w tym zachwycie, kiedy na którymś już z kolei przystanku wsiada jakiś koleś o wielkiej posturze. Okazuje się, że to stary znajomy tej dziewczyny i nie widzieli się dłuższy czas. Witają się radośnie ,choć zaskoczeni, zaczynają rozmawiać i... cały czar pryska. Dziewczyna zaczyna mówić w tak prostackim i rynsztokowym języku, że aż uszy bolą. Biedactwo pewnie wychowało się w jakiejś patologicznej rodzinie. Ze zgrozą tego słucham i mam ochotę schować się pod krzesełko. Bo załóżmy, że była bym facetem i poprosiłabym (poprosiłbym) o jej numer. Gdyby odezwała się do mnie w ten sposób uciekłabym (uciekłbym) w popłochu nie bacząc który jest przystanek i jak daleko mam do celu podróży. Pełna porażka. Na szczęście nie jestem facetem, ale dziwne uczucie rozczarowania zostaje. No cóż... od razu pomyślałam sobie, że nie można mieć wszystkiego. Ta dziewczyna jest piękna i może też z charakteru nawet miła, ale nie jest idealna, ma też wadę która może odstraszyć. Ale przecież nikt nie jest idealny...
I takie sytuacje właśnie dają mi dużo do myślenia. Tak się składa, że dużo z nich zdarza mi się akurat w tramwaju, czyli kiedy jadę jakiś czas i za bardzo nie ma co do roboty. Ale widać jest. Zawsze można poprzyglądać się osobom dookoła.
Ludzie tylko pozornie są "jacyś", a tak naprawdę okazują się całkiem inni. Nawet ci obcy, których nie znamy, stwarzają jakieś pozory, jakiś obraz siebie, który potrafi runąć w jednej chwili obnażając choć odrobinę tego kim naprawdę są. I czasem naprawdę warto im się przyjrzeć, by to dostrzec. Bo nawet jeśli się rozczarujemy, to i tak mamy tą satysfakcję, że potrafiliśmy dostrzec taki mały szczegół, że dostrzegliśmy coś więcej niż ktoś chciałby pokazać w tym całym matriksie.
minawi : no i dlatego ja prawie zawsze mam ze sobą słuchawki i staram się nie s...
Stary_Zgred : Scena z dziewczyną w czerwonym płaszczu prawie jak u Marka Hłask...