Są ludzie, którzy potrafią znaleźć inspirację w prostej codzienności.
Jednak, tak jak zwykłe oczy potrzebują światła, by cokolwiek dostrzec,
oczy jej jaźni są wrażliwe tylko na szczęście i gorycz. Tylko wtedy jej
wewnętrzny świat zaczyna przybierać barwy. We wszystkich innych
chwilach jest szary, mdły. Tej jesiennej nocy jej dusza szlocha,
nieco zagłuszana szelestem opadających z wiatrem liści. Tej nocy nie pada
deszcz, który mógłby przemyć krwawiące serce. Tej nocy nuża pióro w
atramencie łez i krwi i pisze.
Jej dłoń drży w rytmie serca. Czy to wieczór tak chłodny? Czy może bolące serce zamarza, by znieczulić palącą ranę? Miliony myśli, zbyt złożonych, zbyt chaotycznie zmiennych, by można je zamknąć w czymś tak niedoskonałym jak słowo. A jednak próbuje. Zaklina płacz, pieczętuje go w wyrazach, by uwięziły go choć na krótką chwilę.-- KOMETA --
"Księżycowa bogini z tak daleka spogląda na swego kochanka - Ziemię. Jest szczęśliwa, wie bowiem, że choć nieznaczna wobec słonecznego majestatu i nie potrafi przyćmić otaczających ją ciał, jest dla niego Jedyną, szczególną. Cały czas pamięta i żyje myślą, że w końcu nadejdzie ten rzadki czas, gdy schowa go w ramionach przez wścibskim Słońcem i rozpostartej przez nią intymnej ciemności należeć będą tylko do siebie. W parę minut zdążą połączyć się, zatracić w chwilowo wiecznym spełnieniu i nakarmić wzajemną bliskością, by w czasie kolejnej długiej rozłąki nieprzerwanie patrzeć na siebie...
Mnie już nie dostrzega ten, na którego spoglądam. Do niedawna byłam jego Księżycem. Dziś jestem zaledwie bezimienną drobiną w pasie asteroidów. Nie chcę tu być. Nie chcę snuć się w cieniu setek podobnych do mnie - bezkształtnych, szarych, banalnych.
Uczynił mnie kometą. I nie wiem czy to łaska czy przekleństwo. Przez większość czasu odległa, poza polem widzenia, czasem tylko nawiedzam jego myśli, odziana w maskę przyzwyczajeń i płaszcz nostalgii. A potem znów przepadam niezauważalnie.
Podczas wędrówki przez Wszechświat życia krajobraz się zmienia, wciąż jednak pozostając tak samo obcym. Jak mały chłopiec, podobny do tysiąca innych chłopców, z których żaden nie okaże się Małym Księciem, który oswoił Lisa.
A przecież każdy Lis pragnie znaleźć swojego Małego Księcia i zatracić się w zaufaniu. Gdy już go pokocha, pragnie zawsze być przy nim, niczym łagodny księżyc tańczyć wokół swej Ziemi.
Tylko jedno może przerwać ten mistyczny taniec. Odtrącony księżyc spłonie niechybnie w swej rozpaczy, a po jego namiętności zostanie zaledwie popiół. Bezkształtny proszek, niezdolny do myśli i uczuć. Smutne wyzwolenie z kajdan beznadziei..."
A jednak on odepchnął cię. Z jakiegoś powodu nie chciał cię zabić. Ty jednak wolałabyś, by spalił cię swoją przepełnioną obojętnym okrucieństwem atmosferą, zamiast skazywać cię na tułaczkę. Nigdy nie zrozumie, jak to jest być osamotnioną sierotą Wszechświata, wędrować w poszukiwaniu swego miejsca, wbrew świadomości, że pozostawiło się je za sobą.
Twe oczy są smutne i chłodne zarazem. Twoje zapieczętowane usta skamieniały, by, niczym tama, powstrzymywać niekończącą się powódź łez. Twoja dłoń tak spokojnie i beznamiętnie trzyma pióro. Nagle pojmuję. Ty już nie wędrujesz. Ty się spalasz. Nie znalazłaś swojej drugiej Ziemi. Zresztą, od początku wiedziałaś, że jej nie ma. Dlatego stworzyłaś sobie swoją własną planetę, wokół której wirujesz. Nieistniejącą planetę X. Nemesis. Zrodzoną w twojej wyobraźni tylko po to, by cię spalić.
Jednak gdzieś głęboko w tobie maleńka cząsteczka rozpaczliwie próbuje ukryć się przed morderczymi płomieniami, które rzuciły się za nią w pogoń. A ty wciąż nie jesteś pewna, czy chcesz ją ocalić, czy skazać na nieodwracalną zagładę.
Tymczasem robisz odstęp i piszesz dalej.
-- RUINY I DRZEWO --
"Czasem podczas bezdomnej tułaczki po ścieżce, zwanej życiem, do naszego umysłu wkrada się wizja przepięknego zamku. Przystajemy wtedy i, niepomni o kierunek, w którym zmierzaliśmy, zaczynamy budować. Z takim zapałem układamy kamienie, że nawet nie zauważamy kiedy i między którymi ukryliśmy nasze serce. Zresztą, to nieważne. Przecież, gdy budowla będzie skończona, zamieszkamy w niej na zawsze."
A może właśnie po to ją zbudowałaś, by umieścić w niej serce?
"Gdy niedługo potem ten nasz mały świat, twierdza, która wydawała się niezniszczalna, w przeciągu zaledwie paru chwil na naszych oczach obraca się w ruinę, wmurowane w nią serce rozpryskuje się na tysiące okruchów. Rozpaczliwie próbujemy je zbierać, lecz każdy z nich upadł gdzie indziej i wskazuje nam inną drogę, inne pragnienie."
Ale czy ty chcesz sięgnąć choć po kilka?
"Po tym, co było moją siłą, tarczą i kompasem, pozostała tylko świeża, wrażliwa na urazy blizna. Z otaczających mnie gruzów uczynię swoją zbroję. Pamięć o krzywdzie uchroni mnie przed ponownym cierpieniem."
I przed każdym, kto będzie chciał opatrzyć twą ranę.
"Nie umarłam. Umarła moja cząstka. Ta, która kochała bezkresnie i bez pamięci."
Czy przypadkiem nie zabiłaś jej sama? Widząc, jak rozpada się twój pałac, podniosłaś uwolnione z muru serce i w bezsilnej furii cisnęłaś nim o ziemię, rozstrzaskując na kawałki? Może miałaś nadzieję, że wraz z nim zniszczysz cierpienie...
"Wśród ruin znalazłam dawno ukryty skarb, darowany temu, kto niegdyś zagnieździł w moim umyśle wizję zamku Ale teraz po skarbie zostanie tylko stara, ciężka skrzynia zamknięta na kłódkę, do której nie ma klucza. Zanim ją zamknę, pozwolę wewnątrz zagnieździć się robactwu. Jedyny właściciel porzucił to, co pragnęłam mu ofiarować. Nikomu już się nie przyda."
W tej skrzyni są okruchy serca, prawda? Nawet rozstrzaskane nie przestało boleć, więc liczysz, że skrzynia i czerwie goryczy zbawią cię przed nim.
"Zbyt długo miotałam się rozpaczliwie, chwytając każde widmo nadziei. Nawet teraz się miotam. Może, gdy te wstrętne glisty rozszarpią mój cenny skarb, wreszcie opadnę z sił."
Przecież wciąż znajdujesz w sobie nowe ich pokłady, sama nie pojmując, skąd one się biorą.
"Co cię nie zabije, to cię wzmocni - ostatnio zbyt często słyszę tę banalną frazę."
Jeszcze nie tak dawno temu sama jej używałaś. I to w stosunku do siebie.
"Trzeba ściąć drzewo, by powstała piękna rzeźba. Ale czy ktoś zapytał drzewa, jaką rzeźbą pragnie się stać? Czy naprawdę będzie szcześliwsze, gdy tuziny oczu będą nań spoglądać z drugiej strony gabloty? Czy nie wolało rosnąć samotnie, dostrzegane tylko przez maleńkiego ptaszka, który co rano ćwierkał mu balladę?"
Tak było. Aż do dnia, gdy ptaszek zniknął za horyzontem i, dostrzegłszy jak wielki i piękny jest świat, wyrzucił z pamięci drogę powrotną do gniazda na gałęzi samotnej chudej topoli. Wtedy pojawił się drwal, a ty wzruszyłaś ramionami i zobojętniale poddałaś się siekierze.
"Ale ja chcę być drzewem. Wolnym, które samo decyduje, w którą stronę będą się piąć jego gałęzie."
Rozumiesz to teraz, gdy rzeźbiarz Los jest w połowie swej pracy?
Zaciskasz pięści, marszczysz brwi. Emanujesz bezsilnym gniewem na samą siebie. To, co kiedyś powiedziano o zdrowiu i ojczyźnie, ty mogłabyś powiedzieć o miłości. I chyba tylko świadomość wtórności cię przed tym powstrzymuje.
Robisz kolejny odstęp.
-- CZAS, ŚCIEŻKA I ZAMKNIĘTA BRAMA --
"Mawiają, że czas leczy rany. Lecz to właśnie czas powoduje, że owe rany krwawią."
Krwawieniu winien człowiek, który nie tamuje krwotoku.
"Wszyscy jesteśmy jego niewolnikami."
Jesteś jego niewolnicą, bo kazałaś mu się zniewolić.
"Kiedyś drażnił mnie, przedłużając minuty oczekiwania. Jakże piękne były tamte chwile pełnej nadziei niecierpliwości. Teraz każda minuta, każda godzina, każdy dzień jest taki jak poprzedni..."
Bo już nie dyktujesz czasowi, jakie mają być.
"... i czasem tylko ktoś podmienia witraże w oknie na rzeczywistość, by nadać szarości nieco inny odcień."
Sama pomalowaś na szaro wszystkie szkła.
"Czasami znajduję na ścieżce kamień, który sprawia wrażenie, jakby nadawał się do budowy nowego zamku. Wśród innych kamieni jest jak kometa na nieboskłonie obcych, podobnych do siebie gwiazd. Podnoszę go i oglądam uważnie. Wyobrażam sobie zamek, który mógłby stworzyć. Wmawiam sobie, że będzie identyczny, jak poprzedni. Potem dostrzegam na kamieniu rysę, wypukłość lub wgłębienie, która różni go od kamieni, których używałam wtedy. I ciskam go daleko, lub beznamiętnie upuszczam pod nogi."
Przecież to ty orasz paznokciami te nieszczęsne kamienie, by je zarysować.
"Nie chcę się godzić. Choć po części robię to, nie zaniechując mego marszu po ścieżce codzienności. Tylko, że ona jest mdla i nie prowadzi do nikąd."
Prowadzi wszędzie, tylko drogowskazy ktoś pousuwał...
"Dlatego często zamykam oczy i pozwalam mojemu umysłowi stworzyć fatamorganę celu, przystani, która kiedyś stanowiła wartość tej pozbawionej treści drogi."
Równocześnie tworzysz gęstą mgłę, która przesłania prawdziwe cele.
"Świadomie odwracam się od rzeczywistości, bo gdy patrzę na nią, robi mi się zbyt smutno. Celowo pogrążam się w w wizjach, które się nie spełnią, chowam się w świecie, który nie zaistnieje."
...bo mu na to nie pozwolisz.
"Tam mogę na chwilę odetchnąć, zakosztować tego, czym karmiła mnie rzeczywistość przez ostatnie lata."
"Sny są wspaniałe W snach wszyscy jesteśmy bogami. To my decydujemy o tym, jaki scenariusz odegra dla nas świat. Jednak czasem jesteśmy słabi, nie potrafimy kierować marzeniem i wtedy nawet sny potrafią być źródłem cierpienia. Choć nieprawdziwego, nie mniej bolesnego niż rzeczywiste."
Z twoim snem dzieje się dokładnie to samo, co z twoją rzeczywistością. I w obu przypadkach to ty o tym decydujesz.
"Są chwile, gdy po prostu zamykam oczy i pozwalam by wiatr losu poniósł mnie tam, gdzie mu się podoba. Kiedy indziej każda ścieżka wydaje mi się zła. Jedyna droga prowadząca do szczęścia jest już za mną i nie ma do niej powrotu. Siadam więc w miejscu i pozwalam, by obrosły mnie pnącza cierniste."
Ty... nigdy nie ruszyłaś się z miejsca! Cały czas siedzisz wśród ruin, na skrzyni pełnej robaków, oparta o zatrzaśniętą bramę!
"I może tylko czasem pragnę, by ktoś mnie z nich wydostał. Ale nie brutalnie. Gwałtowność przeraża, a szarpanie się z kolcami tworzy głębokie, bolesne rany. A przecież poza moim więzieniem pnączy wieje przeszywający wiatr samotności, który te rany tylko zaogni."
Gdyby faktycznie ktoś wyrwał cię spośród kolców, sama wystawiłabyś na wiatr poranione ciało. Choćby tylko po to, by mieć pretekst do płaczu.
"Kulę się i łkaniem próbuję przywołać cierpliwą dłoń, która niespiesznie rozchyli kolce i z najwyższą ostrożnością, małymi kroczkami wyprowadzi mnie na zewnątrz."
Przecież odpędzasz każdego, kto chociaż zbliży się do twojej samotnej twierdzy. Boisz się, że ten, kto spróbuje rozchylić kolce, skaleczy się, zniechęci i odejdzie, potęgując tylko twoją nieufność i strach przed porzuceniem. Wolisz zostać w swym dobrowolnym więzieniu, przynajmniej na razie.
Lis Małego Księcia także nie podszedł do niego pierwszego dnia. Tylko czy znajdziesz księcia, który zechce usiąść i cierpliwie zaczekać, aż wyciągniesz dłoń po jego pomoc? Czy kiedykolwiek znalazłabyś w sobie dość odwagi i wiary?
W tej chwili istnieje dla ciebie tylko jeden Książę i tylko jego wypatrujesz. Chociaż wiesz przecież, że on jest po drugiej stronie bramy.
-- CIERPKIE WINO --
"Jestem niewolnicą...."
...dobrowolną niewolnicą...
"...beznadziejnego uczucia, marzeń, którymi żyłam i których nie potrafię..."
...których nie chcesz...
"...się wyrzec. Być może jestem tchórzem. Zapewne jestem ślepa."
Sama założyłaś na swoje oczy przepaskę, na której wymalowałaś wspomnienia szczęścia, które odeszło.
"Karmię się gorzkim echem naszych słów pełnych wiary w miłość prawdziwą i wieczną. Wiary, której szczątki wciąż żyją we mnie."
Dlatego właśnie smakuje tak gorzko.
"Poję się cierpkim winem naszych obietnic, które rozlał, bezdusznie roztrzaskując kielich, do którego przez trzy lata zbieraliśmy każdy uśmiech, każdy uścisk, każdy szept. Choć tak nieprzyjemne w smaku, tylko one potrafią..."
...tylko im pozwalasz...
"...oszukać głód pustki, którą przemierzam co dnia."
Na którą się skazałaś.
Odrywasz wzrok od kartki i patrzysz na mnie, jakbyś chciała powiedzieć "I czego się mądrzysz? Jestem przygnębiona, nie głupia.", po czym wracasz do pisania.
"Świadoma tego, że robię krzywdę sobie samej, chcę wciąż znajdować się blisko zamkniętej bramy, za którą jest droga do mojego szczęścia. Wiem, że nigdy nie wrócę na tę ścieżkę. A jednak nie potrafię... nie, ja nie chcę jej porzucać."
...
Przepraszam. Nie sądziłem, że dostrzegasz to wszystko...
Świeczka stopniowo się kurczy, lecz ja płonę coraz silniej, jakby w rozpaczliwym pragnieniu czerpania w pełni ze swych ostatnich chwil. Drzesz na strzępy dopiero co zapisany papier i karmisz nim mnie - jedynego, który usłyszał, jak nieczułe powietrze niesie twe bezdźwięczne łkanie. Zgarniasz popiół, otwierasz okno i składasz ofiarę wiatrowi, który czasem bezskutecznie próbuje ukryć cię przed samotnością w swych dotkliwie chłodnych ramionach. W końcu intymnie czułym oddechem, pachnącym twoimi różanymi ustami, zabijasz swego powiernika...