Marius dokładnie pamiętał moment, gdy stał się wampirem. W mrocznych wiekach, gdy Europę terroryzowała instytucja Kościoła i rozwijał się renesans żył w Londynie średnio zamożny kupiec imieniem Marius. Trudnił się głównie handlem artykułami codziennego użytku. Był dobrym i uczciwym człowiekiem, ale bardzo samotnym, czuł się nikomu niepotrzebny. Pewnego wieczora, kiedy jechał konno w podlondyńskich lasach, napadła na niego grupka złodziei i śmiertelnie raniła. Marius wykrwawiał się leżąc koło drogi. Wydawało się, że ratunku nie ma. W chwili, gdy Marius czuł już oddech śmierci na karku, drogą, koło której leżał, przejeżdżał dostojny ubrany w czerń jegomość. Zsiadł z konia i pochylił się nad umierającym. Rana nie dawała żadnych nadziei. Przejezdny zapytał się Mariusa, czy ten chce żyć, ale ostrzegł, że to życie będzie zupełnie inne, że Marius stanie się kimś innnym, zdobędzie nowe moce i będzie musiał pozostać pod opieką nieznajomego jakiś czas. Ranny niewiele się zastanawiając przystał na to. W tym momencie nieznajomy wyciągnął piękny, oprawiony w złoto i drogie kamienia sztylet i naciął sobie nadgarstek, po czym kazał Mariusowi spijać krew z rany. Każda kropla dodawała sił konającemu, wyostrzała jego zmysły i leczyła jego ranę. Marius czuł się dziwnie. Było już ciemno, ale ku swemu zdziwieniu Marius widział dobrze. Pojechali do willi pod Londynem. Po drodze nieznajomy się przedstawił jako Artorius, członek rodu Ventrue. Była to budowla piękna, a zarazem tajemnicza, stylizowana na gotycką. W środku panował mrok, ale nie przeszkadzało to Marusowi. Zaprowadzono go do wielkiego pokoju, gdzie czekało parę osób. Wreszcie się dowiedział, na czym polegała zmiana. Stał się wampirem. Przyjęto go do rodu, wytłumaczono, że będzie musiał zostać pod jego opieką jakiś czas, żeby się nauczyć wielu rzeczy. Ród ten działał w Londynie jako zrzeszenie bogatych kupców. Byli eleganccy, wyrafinowani i wykazywali się wysoką kulturą. Zaczęła się nauka. Marius szybko się zaadoptował do wymogów rodu. Poznawał tajniki życia kainitów i Camarillę - tajną organizacje wampirów łączącą klany w jedność, której delegatury na Londyn narady się odbywały w tajnym pokoju w siedzibie korporacji handlowej Ventrue. Jedyne, co mu nie pasowało, to konieczność picia krwi, by przeżyć. Uczył się walczyć, manipulować ludźmi. Często trafiał na wystawne przyjęcia bankierów, handlowców i polityków. Nie czuł się dobrze w tym świecie. Zrozumiał, że jego nowa natura to przekleństwo, nie dar. Czując to rada Ventrue zadecydowała na wysłanie go do niewielkiego miasteczka we Francji, gdzie trwała walka między Camarillą a klanami wilkołaków z Europy Wschodniej. Otrzymał pieniądze na podróż i zamieszkanie na miejscu, list do tamtejszego przywódcy delegatury Camarilli i broń. Był to średni miecz o wąskim, lekko zakrzywionym ostrzu wykonanym ze srebra, wąskiej gardzie i dwuręcznej rękojeści, wykonany na wzór rzadko docierających do Europy mieczy z odległej Japonii. Do tego otrzymał sztylet o srebrnym ostrzu. Po tygodniu podróży trafił na miejsce. Zamieszkał w niewielkim domku w nieodległej osadzie. Żeby zachować zasady Maskarady, czyli pod żadnym pozorem nie ujawnić swojej prawdziwej natury, Marius zajął się rzemiosłem kupieckim, bo na tym znał się najlepiej. Światło słonecznie nie mogło wyrządzić mu krzywdy, ale drażniło jego oczy. Wojna trwała. Za dnia spokojne miasteczko w nocy stawało się placem boju w walce między wampirami, wilkołakami i ludźmi. Ci ostatni byli najmniej niebezpieczni i żyli w ciągłym strachu. Za dnia wilkołaki i wampiry nie wyróżniały się i wyglądały jak ludzie, pracowały, były życzliwymi sąsiadami, sprzedawcami, urzędnikami. W nocy ruszali na bój. Poza sztabem Camarilli po stronie Kainitów walczyli wampiry-renegaci i klany spoza Camarilli. Marius trafił jako zwykły wojownik na pierwszą linię. Jego zadaniem było polowanie na wroga. Czasem koniecznością była ludzka krew, żeby czerpać energię i leczyć rany. W tym celu Marius z oddziałem, do którego należał, ruszał do oddalonych o dzień lub dwa drogi miast. Tam polowali na ludzi. Ale Marius wciąż miał ludzkie serce. Nie potrafił zabijać niewinnych ludzi.
Tak więc albo pożywiał się tym, co upolował jego kompan, albo zabijał przestępców. Jedną z jego zdolności było czytanie w myślach, więc potrafił znaleźć ofiarę. Wilkołaki charakteryzowały się większą siłą i szybkością, ale ich zwierzęcy instynkt przyćmiewał umysł. Marius szybko zdobywał doświadczenie w walce. Zazwyczaj walczyli dobrze zorganizowanymi i uzbrojonymi oddziałami. Marius nauczył się doskonale władać swoim lekkim mieczem. Przeciwnik zwykle dziko walczył pazurami i kłami, rzadziej ciężkimi toporami. Kainici zwyciężali. Pewnej nocy Marius został wysłany na rozpoznanie. Idąc cicho przez las w ubrany w czerń, z peleryną do ziemi wyczuł zagrożenie. Delikatnie wysunął swój miecz z futerału na plecach i wsłuchał się w ciszę. Coś było nie tak. Nagle wyskoczył na niego wielki, kudłaty wilkołak. Marius nie mógł liczyć na pomysł. Musieli stoczyć pojedynek. Srebrne ostrze zalśniło w poświacie księżyca. Wampir chwycił miecz oburącz i czekał. Bestia, z którą walczył ruszyła na niego z pazurami. Kainita zrobił unik wyprowadzając cięcie. Nieszczęśliwie nie trafił lekko raniąc przeciwnika, a sam tracąc równowagę upadł. W tym momencie sytuację wykorzystał wróg raniąc mocno Mariusa pazurami w ramię. Po czarnej szacie pociekła krew. Miecz upadł, ale wampir szybko wyciągnął sztylet i ranił mocno wilkołaka w tors. Bestia ryknęła z bólu i odskoczyła od Mariusa. Kainita podniósł swój miecz i zaszarżował śmiertelnie raniąc wroga srebrnym ostrzem wprost w serce. Musiał wrócić teraz do swoich. Więc poszedł przez las trzymając się za ramię, z którego sączyła się krew. Czuł się słabo. O ile broń ludzi niewiele mogła zrobić mu, to wilkołaki były realnym zagrożeniem. Rany po ich pazurach nie chciały się goić. W pewnym momencie zachwiał się na nogach i padł. Znalazł go patrol wysłany przez Camarillę i zaprowadził do kwatery głównej. Tam zaopiekowano się nim. Marius miał dosyć wojny. Po wyleczeniu się wrócił do Londynu, gdzie pracował w korporacji handlowej Ventrue.
Tak więc albo pożywiał się tym, co upolował jego kompan, albo zabijał przestępców. Jedną z jego zdolności było czytanie w myślach, więc potrafił znaleźć ofiarę. Wilkołaki charakteryzowały się większą siłą i szybkością, ale ich zwierzęcy instynkt przyćmiewał umysł. Marius szybko zdobywał doświadczenie w walce. Zazwyczaj walczyli dobrze zorganizowanymi i uzbrojonymi oddziałami. Marius nauczył się doskonale władać swoim lekkim mieczem. Przeciwnik zwykle dziko walczył pazurami i kłami, rzadziej ciężkimi toporami. Kainici zwyciężali. Pewnej nocy Marius został wysłany na rozpoznanie. Idąc cicho przez las w ubrany w czerń, z peleryną do ziemi wyczuł zagrożenie. Delikatnie wysunął swój miecz z futerału na plecach i wsłuchał się w ciszę. Coś było nie tak. Nagle wyskoczył na niego wielki, kudłaty wilkołak. Marius nie mógł liczyć na pomysł. Musieli stoczyć pojedynek. Srebrne ostrze zalśniło w poświacie księżyca. Wampir chwycił miecz oburącz i czekał. Bestia, z którą walczył ruszyła na niego z pazurami. Kainita zrobił unik wyprowadzając cięcie. Nieszczęśliwie nie trafił lekko raniąc przeciwnika, a sam tracąc równowagę upadł. W tym momencie sytuację wykorzystał wróg raniąc mocno Mariusa pazurami w ramię. Po czarnej szacie pociekła krew. Miecz upadł, ale wampir szybko wyciągnął sztylet i ranił mocno wilkołaka w tors. Bestia ryknęła z bólu i odskoczyła od Mariusa. Kainita podniósł swój miecz i zaszarżował śmiertelnie raniąc wroga srebrnym ostrzem wprost w serce. Musiał wrócić teraz do swoich. Więc poszedł przez las trzymając się za ramię, z którego sączyła się krew. Czuł się słabo. O ile broń ludzi niewiele mogła zrobić mu, to wilkołaki były realnym zagrożeniem. Rany po ich pazurach nie chciały się goić. W pewnym momencie zachwiał się na nogach i padł. Znalazł go patrol wysłany przez Camarillę i zaprowadził do kwatery głównej. Tam zaopiekowano się nim. Marius miał dosyć wojny. Po wyleczeniu się wrócił do Londynu, gdzie pracował w korporacji handlowej Ventrue.