I historia nie ma nic wspólnego ze mną lub kimkolwiek kogo znam - osoby, sytuacje itd. są albo przypadkowe, albo wzorowane na wiecej niż jednej osobie.
Miłej lektury:)
Hannibal
"Oświetlona księżycem zieleń jest szara". Dziwne, że akurat taka myśl przeszła mi przez głowę... Zaraz z resztą później przeszła mi przez głowę jeszcze dziwniejsza, mówiąca mi, że na takie myśli jak ta i poprzednia, to raczej powinno mi być szkoda czasu.
Czym byłem tak zajęty? No cóż... leciałem. Kierunek był już obrany, a cel podróży był blisko. I zbliżałem się do niego coraz bardziej. Na samą myśl o tym łzy podchodziły mi do oczu. Radość mieszała się ze smutkiem, a nadzieja z obawą. Naprawdę nie wiedziałem co będzie dalej…
***
Szarość spojrzenia na szary świat, który mijał mnie nieruchomo idącego ulicami chłodnego miasta. Wiem. Idę to tyko zobaczyć, tylko tego dotknąć. Potwierdzić... Po co ja właściwie tam idę?
Obraz przed moimi oczami zrobił się niewyraźny, ale tylko na chwilę.
Szedłem dalej w nadziei na to, że realia które mnie otaczają okażą się urojeniami. Czułem się słaby... szukałem wymówki dla cudzego grzechu. Czułem się winny, czułem się gorszy, czułem się przegrany.
Minąłem kolorowy klombik, który zawsze mówił mi, że jest lato, o czym zawsze świetnie wiedziałem... Ale on i tak mi to powtarzał każdego letniego dnia. Zauważyłem, że wydające mi się dziś chłodnym miasto, tonie w upale. Przygnębiającym upale, powodującym pocenie się, rażącym słońcem i wywołującym irytującą radość na twarzach ludzi, którzy nie są mną. Czułem się sam...
Doszedłem do długich białych schodów. Znałem te schody, mijałem je wielokrotnie i wielokrotnie po nich chodziłem, kiedy byłem dzieckiem. Obiecującym zdolnym dzieckiem. Dzieckiem które biegało po tych schodach w drodze do i ze szkoły. Przypomniałem sobie ile łez wylałem nad problemami, których rozwiązanie zajęłoby mi dziś sekundy. Problemy które dziś wywołałoby u mnie raczej uśmiech niż choćby cień zmartwienia. Problemy, których dziś mógłbym nie zauważyć. Dziś mój problem różnił się od tych, które prześladowały mnie za młodych lat. Głównie tym, że nie miał żadnego satysfakcjonującego rozwiązania...
Szedłem dalej, zobaczyłem park. Park w którym bywałem wielokrotnie i bywam do dziś. Wtedy zdałem sobie sprawę ile rzeczy, które teraz mijam obojętnie, zauważam po raz pierwszy w życiu. Zdałem sobie też sprawę z tego, że takie drobiazgi stały się częścią mojej podświadomości. Zacząłem się zastanawiać kim bym był, gdyby nie ten park, minięte przed chwilą schody, czy nawet klombik robiący w mojej głowie za pogodynkę. Bardzo chciałem się uśmiechnąć na tę myśl, ale jakoś każdy uśmiech tego dnia, powodował u mnie irracjonalne poczucie winy.
Szedłem dalej, zobaczyłem restaurację. Byłem prawie na miejscu. Poczułem jak coś zaciska mi się na szyi, nie pozwala mi oddychać, każe się dusić, osłabia. Wiedziałem, że idę zobaczyć coś, czego widzieć nie chcę. Potwierdzić coś, co chcę wyprzeć ze świadomości i wszelkiej możliwości istnienia. Każdy krok robiłem wbrew sobie. Każde spojrzenie było wymuszone. Ale szedłem dalej i patrzyłem dalej...
Wszedłem do restauracji. Zobaczyłem ją. Siedziała przy okrągłym stoliku przykrytym białym obrusem, ze stojącym na nim flakonikiem polnych kwiatów i filiżanką czegoś, czego nie chciało mi się identyfikować. Lekko się uśmiechała, miała błądzący wzrok, była zamyślona. Ten widok nie był dla mnie tak bolesny jak się spodziewałem, jedynie trochę złościło mnie to, że jest taka beztroska i spokojna. Czekała. Ale nie a mnie...
Jej uśmiech zrobił się nieprzyzwoicie szeroki, a oczy wygięły się w dwa urocze, skierowane różkami w dół rogaliki. Szczęście zdawało się z niej wypływać, tryskać, promieniować z taką samą siłą jak ze mnie złość, kiedy w tej samej chwili zobaczyliśmy tą samą osobę.
Wymienili się spojrzeniami, gdy przypadkiem jej oczy spoczęły na mnie. Oczy wyglądające jak księżyc zaraz po nowiu zmieniły się w księżyc w pełni, a usta wyraziły bezwładnością swoją bezwyrazowość. Było widać, że poczuła się jak dziwka. Mężczyzna z którym była przeniósł wzrok za jej spojrzeniem na mnie. Nie wiem ile złości było we mnie, ale kontem oka widziałem na jego twarzy czysty strach... a może tylko chciałem go zobaczyć.
Szedłem dalej. Pokonywałem ostatnie metry wśród noszących tace kelnerek, siedzących i cieszących się z "gówno", "dupa" lub czegoś równie ambitnego dresiarzy, czytających "Kurier Wrocławski" lub "Autogiełdę Dolnośląską" panów w przepoconych, choć eleganckich koszulach, obracających językiem w ustach słomkę dziewczyn - tępych, zastanawiających się co się zaraz stanie, patrzących na mnie z hardym wyrazem twarzy małolatów zachowujących ten wzrok tylko, gdy nie patrzę. Facet z którym kobieta przyprawiła mi rogi widział, że się do niej zbliżam. Ja widziałem, że chce coś powiedzieć, ale nie odezwał się gdy go mijałem. Tylko się odsunął. Może to za sprawą tego, że robiłem wrażenie kogoś do kogo nie dociera już nic z zewnątrz... a może kogoś kto jego słowa i tak miałby w dupie.
Podszedłem do niej. Płynnym ruchem, nie zwalniając, nie zatrzymując się, nie myśląc, nie odrywając wzroku od jej przerażonych oczu dałem jej z całej siły w twarz, odwróciłem się i poprzez zastygłą tym razem rzeczywiście salę, udałem się do wyjścia.
***
Nie było jej w domu. Znów. Gdzie ona się szlaja tak późno? Wychodzi rano - to rozumiem. Uczy się pilnie, jest ambitna. Dlaczego wraca o takiej godzinie? Powinna być już dawno! Dlaczego nie zadzwoni? Dawniej dzwoniła... O co tu chodzi? Dlaczego denerwuję się na każdy dźwięk dzwonka telefonu? Przecież jej ufam, przecież już tyle lat jesteśmy razem...
Telefon zadzwonił... Poderwałem się jak oparzony i podniosłem słuchawkę, w której usłyszałem damski głos. Ale nie ten, którego oczekiwałem.
Ściany marnego pokoiku, na jaki aktualnie było nas stać, zdawały się zbliżać. Robiło się coraz ciaśniej. Brakowało mi sił, żeby iść gdziekolwiek, a w pokoju się dusiłem. Co zrobić, kiedy ktoś oznajmia mi coś, czego domyślałem się od dawna. Oczy miałem suche. Gardło też.
- Jakim facetem? - wymuszonym szeptem zapytałem słuchawki.
Odpowiedziała mi pewnym głosem, który zaczął się łamać pod naporem moich argumentów, aż wreszcie ucichł pod wpływem najbardziej prymitywnego kończąc z trzaskiem rozmowę.
Wiedziałem. Siedziałem pod ścianą opierając łokcie o kolana a głowę topiąc w dłoniach.
Bo nie masz pracy - odbijał się w mojej głowie echem głos z telefonu.
- Bo sprowadziłem się tu z nią dla niej i tą pracę muszę znaleźć.
Bo nie masz mieszkania - głupi argument. Łatwo było strącić go zwykłym:
- Ale wynajmuję.
Bo nie masz przyszłości - najwyraźniej damski głos w słuchawce chciał być głosem usprawiedliwienia wiarołomnej towarzyszki życia, dla której poświęciłem wszystko.
- Ach, zamknij się Suko!
Zostałem sam na całym świecie, który zdawał się być zupełnie inny. Moje oczy przestały być suche, a w głowie pojawiały się dźwięki i obrazy z "naszej wspólnej przeszłości".
Ze ściany spoglądały na mnie ze zdjęcia zrobionego na tatrzańskim szczycie dwie pary oczu.
Jej i moje.
***
Mury uniwersytetu robiły wrażenie. Niepewność mieszała mi się z dumą, a strach o jutro z nadzieją na lepsze czasy. W końcu długo o to walczyłem, aż w końcu wygrałem.
Radość na twarzy mojej dziewczyny była dla mnie najlepszą zapłatą, jakiej mogłem zażądać.
Jest na studiach w Warszawie. Dziewczyna z końca świata, która nie wychyliła nigdy nosa poza swoje miasteczko przestała być prowincjuszką. Mieszkała w stolicy. Uczyła się w jednej z najbardziej prestiżowych szkół w kraju. A ja jej to umożliwiłem.
Stałem na dziedzińcu patrząc jak bije z niej radość. Chodziła wokół, oglądała mury, mówiła do siebie, dotykała ścian. Co chwilę patrzyła na mnie i gubiąc pewność spojrzenia wybuchała niby wstydliwym śmiechem. W końcu podbiegła do mnie i po raz setny tego dnia rzuciła mi się na szyję.
Zaśmiałem się oczywiście. Widziałem ile szczęścia daje jej spełnianie siebie. Zaspokajanie ambicji które odkryła w sobie, kiedy uczyłem ją odkrywać świat. Nie żałowałem ani jednej poświęconej jej chwili, ani jednej wydanej złotówki, ani jednej kropli potu roszącej moje czoło gdy pracowałem na spełnienie jej marzeń. Pracowałem, poświęcając się bez reszty dla niej. Była od dawna całym moim światem. Uwielbiałem patrzyć jak śpi niewinnie w nocy, jak krząta się w kuchni przygotowując nam posiłek, czy podlewa kwiaty w doniczkach. Byłem z niej dumny, kiedy znosiła dzielnie nasze kolejne przeprowadzki w miejsca, gdzie spędzaliśmy kolejne kilka miesięcy. Nie mieliśmy domu, nie mieliśmy korzeni... mieliśmy tylko siebie i wspólne plany - to wszystko czego trzeba nam było do szczęścia.
- Chodźmy już do domu. - powiedziała mając na myśli niewielki obskurny pokoik, który wynajęliśmy niedawno.
To kolejna przeprowadzka, jakich przeżyliśmy już wiele, ale tym razem nieco dalej. Nie znaliśmy Warszawy. Ani miasta, ani ludzi, nic… Ale zawsze mieliśmy siebie, więc nie miało to dla nas większego znaczenia.
- Chodźmy...
Warszawa zawsze kojarzyła mi się z bogatymi kamienicami i wielkimi blokowiskami. Sam nie wiem dlaczego. Budynek w którym wynająłem pokój był mały i biedny. Był obskurny... Dziwne, że nie było tam szczurów. Ale było brudno, a małe podwórko przez które trzeba było przejść, aby dostać się na klatkę schodową wydzielało intensywny zapach uryny. Zapewne i ludzkiej i psiej, ale nie zamierzałem nigdy zgłębiać tego tematu.
Do mieszkania wbiegliśmy po schodach, zatrzaskując za sobą drzwi. Kiedy usiłowałem przekręcić klasycznego Łucznika, aby uniemożliwić komukolwiek obcemu wtargnięcie do naszej maleńkiej enklawy, kurtkę miałem już praktycznie zdjętą. Oczy dziewczyny patrzyły na mnie łapczywie i figlarnie zarazem... czułem jak rozpina mi pasek od spodni. W kolejnej sekundzie leżeliśmy już na łóżku.
- Czekaj... - na chwilę podniosła się i zaczęła grzebać za czymś w jednej z nie rozpakowanych jeszcze toreb. Wyjęła z niej nasze wspólne zdjęcie, oprawione w tanią antyramkę.
- Ładne? Powieś je jutro w jakimś widocznym miejscu. Zrób to zanim pójdziesz szukać pracy. Chcę Cię zobaczyć jak tylko wrócę z uczelni.
- Sądzisz, ze do trzeciej jeszcze mnie nie będzie?
- A gdzie pójdziesz najpierw? Przecież nie znasz Warszawy. - Miała rację. Szukanie pracy mogło mi zająć cały dzień, a efekt i tak nie był pewny.
W ten właśnie sposób poczułem jak zdycha spontanicznie powstała atmosfera.
- Ale o tym pomyśl jutro... - Powiedziała, przysunęła się wskrzeszając zdechłą atmosferę.
***
Wracając po całym dniu pracy czułem się jak połowa siebie. Zarobiłem kolejne sześćdziesiąt złotych... Żałosne. Ale każda kwota była potrzebna, a żadna praca nie była na tyle zła, żeby jej nie przyjąć.
Oboje musieliśmy coś jeść...
Siedziała z nosem w zeszytach, wybiegła, żeby się ze mną przywitać, jak zwykle gorącym uściskiem.
- Już Ci podaję. Usiądź do stołu... jak tylko umyjesz ręce. - Uśmiechnęła się i zniknęła gdzieś w kuchni.
Jak kazała, tak zrobiłem. Umyłem ręce, starłem z czoła resztki akrylowej farby i budowlanego tynku. Nienawidziłem prac budowlanych... Ale nie było innych. Coś robić trzeba. Musiałem jakoś zarabiać.
Spaghetti... Tanie i dobre. A w jej wykonaniu było prawdziwym majstersztykiem. Duża porcja. Pyszne. Siedziała koło mnie i czekała aż skończę. Rozmawialiśmy. Nie przestawaliśmy się śmiać. Było nam bardzo dobrze. Cały świat powinien nam zazdrościć tej chwili. Tych chwil...
- Wracam do nauki. - oznajmiła, nie kryjąc tego, że jej się nie chce.
- To ja wskakuję na komputer. - również oznajmiłem, ale raczej z entuzjazmem. Po całym dniu wysiłku fizycznego, miałem ochotę zrobić coś kreatywnego, co nie będzie wymagało ode mnie podnoszenia się z fotela.
Tak mijały nam dni...
Dni mijały...
Przychodziły noce, które też, mimo tego, że były najwspanialszymi częściami dób, miały to do siebie, że się kończyły.
Odliczała już godziny do egzaminu maturalnego...
Była kłębkiem nerwów, a ja czułem się najpodlej na świecie nie mogąc w żaden sposób jej pomóc.
Przynajmniej byłem tam z nią. Widziałem jak się denerwuje, mimo, że kryła emocje pod uśmiechem.
- Idź już... - powiedziałem. - Leć, bo cię nie wpuszczą.
Poszła. Wzięła głęboki oddech i poszła...
Ja też poszedłem. Napić się. Nie mogłem już nic zrobić, więc poszedłem przeczekać stresującą sytuacją przy kuflu piwa... Przy trzech kuflach.
Punktualnie byłem pod salą z której powoli zaczęła wylewać się spora grupa młodych ludzi. Szukałem jej wśród tłumu. Znalazłem. Też mnie szukała.
Nasze spojrzenia zetknęły, co przypadkiem nie było.
- I jak? - zapytałem, jakbym nie spodziewał się tego co miałem usłyszeć.
- Na pewno to zawaliłam.
"Szok", pomyślałem. Cóż innego mogła powiedzieć? Wiedziałem też, że po prostu nie chce zapeszyć. Popatrzyłem na nią z góry, delikatnie się uśmiechnąłem i modelując brzmienie swojego głosu na głęboko wieśniackie, powiedziałem:
- "Maleńka... skończ pierdolić".
Rozładowało to napięcie i nawet ją rozbawiło. Wiedziałem, że przez wysiłek intelektualny jaki właśnie przeżyła, nie skłoni ją do uśmiechu żaden ambitny żart. A „burackie” i wulgarne zdanie które do niej skierowałem, pochodziło z idealnego jak na tą okazję repertuaru. Jej oczy wyglądały jak dwa wąskie rogaliki skierowane różkami w dół, a usta wygięte w uśmiechu zabłyszczały bielą zębów.
- Kocham cię. - Powiedziała przez śmiech.
***
- Wlej dwa. - Powiedziałem do młodej barmanki.
- Mhm... - Powiedziała młoda barmanka. Nie byłem tam po raz pierwszy, więc wiedziała "dwa czego" mi wlać.
Położyłem banknot na kontuarze i odwróciłem się w kierunku telewizora umieszczonego w rogu baru, zaraz pod sufitem. Jak zwykle o tej porze były włączone wyścigi żużlowe... których po prostu nie cierpię. Ale nie przychodziłem tam oglądać telewizji. Nie patrzyłem na żużlowe wyścigi dlatego, że miałem na to ochotę. Przychodziłem tam spotykać się z przyjaciółmi – dziś wyjątkowo z jednym - a na barmankę nie chciałem za bardzo patrzyć... była wstrętna i miała opinię bardzo „łatwodymnej”.
Przyszedł mój znajomy.
Właściwie, to stary przyjaciel. Właściwie to najstarszy i najlepszy jakiego miałem. Drugie piwo było dla niego.
- Stary! Złaź z tego baru, bo puścisz spawa przez te motory! Te bzyki nie powinny się nazywać motocyklami! - Najstarszy z moich przyjaciół wyraził słuszną opinię w dość wylewny sposób. - Mała, weź mi to przełącz! - w swoim specyficznym stylu zwrócił się z prośbą do barmanki.
Barmanka posłusznie zmieniła kanał na Vivę. Za to mój kolega podziękował jej uśmiechem, skinięciem głowy i zabraniem swojego kufla z baru do stolika w cichy i kulturalny sposób... Ja myślałem, że go zatłukę za tą Vivę. Wolałem już żużel...
- Stary - mówi do mnie - później wpadnie moja kuzynka spod Bytomia. Zwaliła mi się rodzina na głowę, a ja za cholerę nie mam czasu, bo jadę kupić nawą krowę. Kiedy ty kupisz sobie własną? - Mówiąc "krowa", miał na myśli "motocykl". Dokładniej jakikolwiek rekreacyjny motor ciężki. Wszelkie inne dzieła jednośladowej motoryzacji zwykł nazywać "bzykami". - Z resztą, nieważne, bo... posłuchaj. Nie pokazałbyś jej miasta? No wiesz... mojej kuzynce. Naprawdę nie mam czasu.
- A ja nie mam ochoty! - Powiedziałem zrezygnowany. - Nie znam jej. Gdzie ja ją zabiorę? Ona w ogóle normalna jest? - Fakt, szukałem wymówki.
- Normalna... chyba. Nie wiem. Zawsze była normalna. Dzwoniła i mówiła, że będzie jakoś zaraz. Pokierowałem ją tu, powinna znaleźć ten bar. Przedstawię was sobie i lecę. Będę nad ranem, ale już na nowej krówce. Stary, jak ją zobaczysz, to się zakochasz. Mówię Ci, cudo na dwóch kołach! Ponad dwa litry na silniku, trzy cylindry i ponad sto czterdzieści koni!!! Triumph Rocket! Stary, nóweczka z USA!!!
- Dobra... - zaśmiałem się dość otwarcie. - Obiecaj, że najpierw pokażesz ją mi, a zajmę się czym tam będziesz chciał. - Wiedziałem, że nie ma sensu szukać wymówki przed niańczeniem jego krewnej, bo entuzjazm jaki z niego bił na myśl o motorze nie był w żaden sposób możliwy do ugaszenia. I nic dziwnego… wiedziałem co to za motor…
- Stary, dzięki!
- Hej! - Głos młodej dziewczyny dobiegł od strony wejścia, zagłuszając czarne rytmy płynące z przeklętej Vivy. - Tu jesteś. - Młoda, atrakcyjna dziewczyna podeszła do naszego stolika i uśmiechnęła się. Jej oczy przybrały kształt rogalików rożkami skierowanych w dół...
Tego wieczoru kuzynka mojego kolegi nie była sama, a tego ranka nie zakochałem się w nowej "krowie" kumpla. Ale jakieś uczucia jednak się narodziły...
***
Siedząc na gałęzi dość wysokiego drzewa, usiłowałem sobie dokładnie przypomnieć jak wiąże się liny. Ta musiała mnie utrzymać. Ma udźwig ponad 800 kilo, więc się nie zerwie... drzewo też wytrzyma. Martwiłem się o węzeł. Śmiać mi się chciało, jak sobie przypominałem czasy, kiedy byłem harcerzem i wkuwałem rodzaje węzłów... Tak. Niektóre rzeczy dość łatwo zapomnieć.
Zawiązałem - udało mi się. Byłem pewien, że lina utrzyma ciężar dużo większy niż mój. Wokół mnie rósł gęsty, zielony las. Wspominałem ostatnie lata.
W mojej pamięci zaczęły pojawiać się obrazy z przeszłości i myśli, o które wcześniej bym się nie podejrzewał. Wspomniałem mimowolnie fascynację motorami, bar z brzydką barmanką, maturę ukochanej kobiety, sielankę jaką z nią przeżywałem, jej pierwszy dzień na warszawskim uniwersytecie, rozczarowanie i ból jaki przeżyłem dowiadując się o jej zdradzie, złość jaka mnie opanowała na widok jej i innego faceta...
Przeciskając głowę przez nylonową pętlę, czułem, że przegrałem. Nie winiłem nikogo. Byłem za słaby na to, by dalej radzić sobie z życiem. Ktoś odebrał mi świat. Osunąłem się bezwładnie z gałęzi...
"Oświetlona księżycem zieleń jest szara" - pomyślałem... sam nie wiem dlaczego.
sathriel : Jesli dyskusja jest na temat opowiadania(czy dowolnego innego tworu literackie...
HappyLily : Świetne opowiadanie, chyba najlepsze z tych, które tu już czytałam....
nextscene : Błędy ortograficzne,interpunkcyjne,powtórzenia... stają się niew...