Ale dosyć już o KP, to już jest historia. Skupmy się na ostatnim materiale Brytyjczyków, którym jest "Sounds of Violence". Te cztery lata, dzielące premiery obu płyt to całkiem spory kawał czasu, dlatego nie do końca było wiadome czy ekipa Nige'a Rocketta podoła dzisiejszym standardom grania Thrashu. Tym bardziej, że rok temu byliśmy świadkami premier takich gigantów jak "Evolution of Chaos" Heathena czy "Ironbound" Overkilla. Konkurencja, jak widać, przez ten czas nie spała i nagrała dwa krążki, które już przeszły do historii ciężkiego grania. Czy Sy'owi Kellerowi i reszcie udało się podołać tak trudnemu zadaniu, żeby spróbować chwycić oba te byki za rogi?
Nie, nie udało się. Dlaczego? Bo nawet nie próbowali się z nimi siłować, tylko rozwinęli to co było na poprzednim krążku i dodali trochę nowości. Już na poprzedniej płycie można było usłyszeć połączenie starego łojenia z nowszą szkołą grania, co wyszło zespołowi na dobre, bo z jednej strony brzmiało to klasycznie, a z drugiej nie mieliśmy do czynienia z odgrzewanym kotletem. Do dziś "Killing Peace" brzmi świeżo i nowocześnie. Dzięki temu to, co było świetne na tamtym materiale, stało się tu wyśmienite.
"Sounds of Violence" jest o wiele cięższe niż "Killing Peace", można nawet powiedzieć, że w niektórych momentach ocierają się wręcz o death metal w stylu Testament z czasów "Demonic". Chociaż "Sounds of Violence" nie przebija ostatniej płyty Heathena to słuchało mi się go o wiele lepiej niż ostatniego materiału Bobbyego Blitza i s-ki, a to już jest coś. Onslaught słucha się po prostu rewelacyjnie, każdy kawałek daje nam thrashowe riffy z najwyższej półki, do tego dochodzi wspomniany wyżej ciężar, znakomite solówki i wokal pana Kellera, brzmiący niczym demon, który ma zamiar wyjść z odtwarzacza i ukręcić nam łeb. Jego głos to wypadkowa Blitza, Arayi i Billy'ego doprawiona szatańskim growlem, którego nie jeden niedźwiedź mógłby mu pozazdrościć. Kompozycje kawałków to inna historia , żaden z nich nie nuży i jest odpowiednio urozmaicony. Takie killery jak tytułowy, "Code Black", "Suicideology" czy absolutny numer 1 na tej płycie "Godhead" już teraz przejdą do historii thrashowej młócki i staną się nieodłącznymi pozycjami na każdej setliście koncertów Brytoli.
"Sounds of Violence" to krążek zdecydowanie lepszy i świeższy od poprzednika i do tego najlepsza płyta jaką słyszałem w tym roku. Jeśli tylko będą trzymać taki poziom przez dalszą swoją karierę, to thrash jeszcze długo nie pójdzie do piachu. Bo to właśnie dzięki takim wydawnictwom, muzyka metalowa przetrwa przez kolejne pokolenia i nikt ani nic nie zdoła jej zniszczyć.
Ocena: 9,5/10
Tracklista:
1.Into the Abyss (intro)
2.Born for war
3.The Sound of Violence
4.Code Black
5.Rest in Pieces
6.Godhead
7.Hatebox
8.Antitheist
9.Suicideology
10.End of the Storm (outro)
11.Bomber (bonus)
Wydawca: AFM Records (2011)
Harlequin : Właśnie sobie posłuchałem płytki i tyle co mogę powiedzieć, że...
Dreamen : Po powierzchownym przesłuchaniu album brzmi całkiem spoko! Co prawd...
jedras666 : No de facto nie za bardzo mi wyszła ta recenzja i rzeczywiście przesadza...