Nightwish, Amorphis, Epica - nazwy tych zespołów mówią same za siebie. Każdy z nich potrafi wypełnić hale i stadiony na całym świecie po brzegi. Zobaczyć je wszystkie na jednym wspólnym koncercie? To prawdziwa uczta melomana. Piękna Simone Simons o syrenim głosie w melodyjnych a jednak niepozbawionych pazura utworach Epicy, growlującego "barda" Tomiego Joutsena i tajemniczych, niepokojących dźwiękach Amorphis i bombastyczne kompozycje Tuomasa Holopainena, lidera Nightwish. Na tego rodzaju muzyczne przeżycie mogli liczyć uczestnicy niezwykłego koncertu, który 26 czerwca 2008 miał miejsce w samym sercu Helsinek, w parku Kaisaniemi.
Finlandię odwiedziłam już niejednokrotnie, zawsze mogłam liczyć na kawał dobrego grania i wspaniałe muzyczne przeżycia. Tym razem doleciałam do Krainy Tysiąca jezior aby obejrzeć trzy wspaniałe zespoły: holenderską Epicę oraz dwie rodzime, fińskie kapele: Amorphis i Nightwish. Koncert miał się odbyć na świeżym powietrzu więc ciepełko i brak deszczu były jak najbardziej pożądane, dlatego z niepokojem śledziłam prognozę pogody, która jak na złość zapowiadała na ten dzień spore opady deszczu. Nauczona doświadczeniem spakowałam obok aparatu i obowiązkowych stoperów do uszu, przeciwdeszczowe poncho, oczywiście w gotyckim kolorze. Do parku Kasianiemi nie trudno jest trafić, gdyż położony jest on w centrum miasta, tuż za dworcem kolejowym. Pod bramą wejściową znalazłam się już około godziny 15:00, wraz z rozentuzjazmowaną czarną bracią, gdyż o 16:30 zespół Nightwish miał podpisywać swoje płyty. Na sesji zjawił się prawie cały skład zespołu, zabrakło Anette Olzon - nowej wokalistki. Przyczyna jej nieobecności niestety nie została ujawniona. Ja puściłam wodze swojej wyobraźni o koncercie z samym Marco Hietala na wokalu. Nie było to trudne. Podczas rozdawania autografów chłopcy tryskali dobrym humorem i jako, że znajdowali się "u siebie" ochoczo wdawali się w dyskusje z fanami. Ja sącząc truskawkowego siderka, z niepokojem patrzyłam na nadciągające na niebo nad parkiem czarne chmury, oczekiwałam na występ pierwszego zespołu. Holenderską Epicę miałam przyjemność oglądać po raz pierwszy w Polsce, na festiwalu Castle Party w Bolkowie w 2005 roku. Z tamtego występu zapamiętałam piękne rude włosy wokalistki, jej czysty wokal oraz to, że kompozycje zespołu przypominały mi te z dorobku Nightwish. Jednym słowem, bardzo pozytywnie oceniłam ich występ 3 lata temu i bardzo ciekawiło mnie co też zespół zaprezentuje tym razem. Niestety, po raz kolejny mogłam liczyć tylko na niepełny set, jedynie na jakieś 5-7 utworów. Występ miał zacząć się o 18:00 i ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu już o 18:05 na scenie pojawił się Jone Nikula (popularny radiowo-telewizyjny prezenter) w roli konferansjera. Spory tłum zebrany pod sceną zaczął skandować, gdy Nikula rozpoczął prezentacje wieczornego programu. Mówił po fińsku, więc zrozumiałam niewiele, jednak po wybuchach śmiechu i gromkich oklaskach z widowni wydedukowałam, że Nikula sprawował się w swojej roli wyśmienicie. Gdy wreszcie o 18:10 na scenę wybiegli członkowie zespołu Epica jak na złość lunął deszcz. Nie przeszkodziło to fanom w gromkich okrzykach i oklaskach przywitać holendrów jak i Epice rozpocząć koncert od utworu "Indigo", po którym nastąpił "The Obsessive Devotion" - oba kawałki z ostatniego albumu "The Divine Conspiracy". Po wysłuchaniu obu utworów byłam pewna, że i ten koncert mi się spodoba. Simone Simons wyglądała pięknie i tak samo pięknie śpiewała. Wszystkie utwory wykonała według mnie czysto, a nagłośnienie pozwalało na rozkoszowanie się jej wokalem. Bardzo fajnie, zwłaszcza na żywo, brzmiały także growle Marka Jansena, który "uroczo" wydzierał się do mikrofonu. Epica zagrała w sumie 7 kawałków, w większości z nowego albumu: "Santa Terra", "Chasing The Dragon", "Neper Enaugh" a także "Cry For The Moon" z pierwszego krążka "The Phantom Agony". Finałową piosenką była "Consign To Oblivion", po której muzycy zeszli ze sceny pozostawiając rozentuzjazmowaną publiczność w lekkim niedosycie, ponieważ bisy nie by były przewidziane. Występ Epicy podobał mi się bardzo, mimo deszczu i zimnego wiatru który pojawił się nie wiadomo skąd. Simone jak i reszta muzyków potrafiła rozgrzać publiczność do czerwoności. Po krótkiej przerwie technicznej, gdy na scenie pojawił się Amorphis, zła passa pogodowa odwróciła się i zza chmur ukazało się piękne słońce, jak później się miało okazać padało jeszcze kilka razy, ale na szczęście już tylko przelotnie. Muzycy podczas helsińskiego koncertu zaprezentowali przekrój przez całą twórczość zespołu. Zaczęli spokojnie od "Leaves Scar" z przedostatniego krążka "Eclipse", opowiadając dalszymi utworami historię swoją jak i swojego kraju, gdyż Amorphis całymi garściami czerpie w swojej twórczości z narodowego poematu epickiego Kalevala. Nie zabrakło więc ukochanych przez mnie: "The Smoke", "Alone" i "Perkele". Zagrano również: "Towards And Against", "Against Widows", "Into Hiding", "Silent Waters" czy "The Castaway". Muzycy czuli się na scenie jak w domu, w którym niewątpliwie byli, gdyż zespół oryginalnie narodził się 18 lat temu właśnie w Helsinkach. Tomi Joutsen (wokal) bardzo często nawiązywał dialogi z publicznością, niestety dla mnie tylko i wyłącznie po fińsku. Widać było, że muzycy czerpią prawdziwą przyjemność z grania i występowania. Było sporo ekspresji i headbangingu, który w wykonaniu długaśnych dreadów Tomiego był wyjątkowo widowiskowy. Muzycznie zespół nie zawiódł, i byłam równie zachwycona jak podczas pierwszego koncertu na Ruisrock przed rokiem. Wtedy na wokalu był już Joutsen, który zastąpił Pasiego Koskinena. Mówiąc szczerze wokalnie bardzo lubię Joutsena, podoba mi się jego maniera głosowa, a przede wszystkim charyzma podczas występów na żywo. Niewątpliwie Joutsen jest jak zastrzyk adrenaliny dla reszty muzyków. Niestety nie jestem w stanie dokonać porównania pomiędzy występami live obu panów, gdyż wszystkie koncerty Amorphis jakie widziałam były już udziałem Joutsena. Zespół zakończył swój 60 minutowy występ utworem "House Of Sleep", niestety tak jak w przypadku Epicy - bez bisów.
Przerwa techniczna która nastąpiła przed występem Nightwish była trochę dłuższa co wykorzystałam na spacer do ogródka piwnego po kolejnego siderka. Tego dnia nie miało już więcej padać, a słońce przeświecało przez chmury do końca koncertów, noc w Finlandii pod koniec czerwca nie zaczyna się przed północą. Na występ Nightwisha czekałam oczywiście z największym zniecierpliwieniem, gdyż był on dla mnie niewątpliwym najważniejszym tego dnia. Gdy kilka minut po 20:00 rozbrzmiały w głośnikach pierwsze takty "Bye Bye Beautiful" publiczność oszalała, podobnie zresztą jak ja. Twórczości Nightwish słucham już od wielu lat. Miałam to szczęście widzieć ich na żywo jeszcze z Tarją Turunen, a helsiński występ nie był pierwszym na którym zobaczyłam Anette Olzon - nowy głos kapeli. Wiedziałam więc czego się spodziewać, jednak nie byłam gotowa na strój w którym pokazała się wokalistka ani na jej fryzurę - włosy na "pudla" upięte po bokach głowy i "babciną" sukienczynę. Trzeba oddać Tarji, że ubierała się z większą klasą. Zespół zaprezentował większą część ostatniego albumu "Dark Passion Play", nie zabrakło również takich perełek jak "Slaying The Dreamer" czy "Nemo" i "Dead To The World", i ku mojemu ogromnemu zadowoleniu "Sleeping Sun". Całkiem przyzwoicie wyśpiewane przez Anette, faktycznie odprowadziło słońce za horyzont. Dobór utworów jest tutaj nieprzypadkowy, gdyż niestety głos Anette nie dorównuje wokalizie Tarji. Słychać to zwłaszcza w starych utworach, które musiały zostać nieco przearanżowane aby Olzon była w stanie je wyśpiewać. Z nowymi kawałkami wokalistka radzi sobie znacznie lepiej i trzeba jej za to pogratulować, gdyż w rzeczywistości nie były one skomponowane pod jej głos. Dlatego też na scenie dzielnie wspiera ją w większości utworów basista Marco Hietala, czasem przejmując pierwsze skrzypce jak w przypadku rewelacyjnej ballady "The Islander". Utwór powalił mnie na kolana już podczas pierwszego słuchania płyty, na żywo prezentuje się jeszcze lepiej. Na scenę wyjeżdżają ogromne znicze z płonącym ogniem, a chłopaki zasiadają na krzesełkach z gitarami akustycznymi w garści. Pamiętam, że wstrzymałam oddech gdy w moich uszach rozbrzmiał melodyjny, dramatyczny głos Marco. Muszę przyznać, że jestem w stanie wyobrazić sobie Nightwish oparty tylko i wyłącznie na wokalu Marco. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, ale i wielkiej radości zespół zaprezentował utwór "While Your Lips Are Still Read". Kawałek skomponowany został przez Holopainena na potrzeby fińskiego dramatu romantycznego "Lieksa", w reżyserii Markku Pölönena. Jest to prześliczna ballada, śpiewana w całości przez Marco, z ujmującą za serce skrzypcową solówką. Byłam pod wielkim wrażeniem gdyż nie spodziewałam się usłyszeć tą piosenki na żywo.
Zespół był tego wieczoru w świetnym humorze. Gitarzysta Emppu Vuorinen, szarżował z jednego końca sceny na drugi i świetnie bawił się zarówno z innymi muzykami z Nightwish jak i z publicznością. Marco Hietala był w świetnej formie wokalnej ale, a żarty które opowiadał rozbawiały do łez zgromadzoną wokół publiczność. Anette bardzo entuzjastycznie starała się prowadzić dialog z fanami po fińsku. Wychodziło jej to całkiem nieźle, przynajmniej coś rozumiałam, nawet Tuomas Holopainen promieniał zza keyboardu, o mały włos unikając roztrzaskania sprzętu entuzjastycznym headbangingiem. Ale występy Nightwish to nie tylko wspaniała, bombastycznie i z wielkim rozmachem skomponowana muzyka, ale i wielkie show. Ogromne dekoracje: Młot Thora, szalejący ocean, płonące znicze - elementy z okładki ostatniej płyty, zmieniające się w trakcie koncertu i widowiskowy pokaz pirotechniczny. Sztuczne ognie, flary, wybuchy, konfetti i kolorowe serpentyny wybuchają, zapalają się i wyskakują się na scenie i ponad nią. Na szczęście helsińska publiczność, choć licznie zjawiła się na koncercie, entuzjastycznie reagując na wyczyny swoich ulubieńców, nie ściskała się pod sceną jak sardynki w puszce, dzięki czemu uniknęłam połamania żeber a i byłam w stanie zrobić kilka niezłych fotek.
Nightwish jako jedyny zespół tego wieczoru mógł pozwolić sobie na bisy: wspomniane już przeze mnie "Sleeping Sun", "7 Days To The Wolves" i "Wish I Had An Angel" zakończyły występ Finów. Choć koncert trwał prawie 2 godziny, tak jak poprzednio z berlińskiego występu grupy wyszłam szczęśliwa, pod ogromnym wrażeniem, jednak z uczuciem niedosytu. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy…
Koncert zakończył się punktualnie o godzinie 22:00 aby nie zakłócać spokoju mieszkańców okolicznych domów, gdyż Park Kasianiemi położony jest w samym centrum stolicy. Występy się skończyły ale zabawa trwała dalej, gdyż tradycyjnie wszyscy koncertowicze jak i koncertujący udali się do jednego z trzech najpopularniejszych w tych dniach helsińskich klubów, ale to, to już inna historia...
http://www.darkplanet.pl/modules.php?name=usergallery&op=show_photo&id=44172