Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Moc Prawa

Kiedy czerń zajdzie za jaśniejące słońce, gdy moce ciemności zgniją zatarte jasnobrązowym piaskiem przyszłości, gdy serca ludzkie staną się jednym światłem, nastąpi zagłada dusz ludzkich. Albowiem gdy zło na ziemi nie ma reprezentanta, wtedy dobro ku upadkowi się chyli; i wszystko upadnie maszyny, przyroda, a ludzkość pogrąży się w mroku wraz z nimi.

Księga małego proroka

Metalowe drzwi otworzyły się z przeszywającym piskiem i ukazała się w nich szczupła kobieta ubrana w metalową zbroję narzuconą na ładną sukienkę z jasnoniebieskiego materiału.
- Dlaczego?- spytała.- Dlaczego to zrobiłeś?
Weszła wgłąb ciemnej i chłodnej celi. Szła z gracją i dumą udając, że zapach wszechogarniającej zgnilizny nie robi na niej zadnego wrażenia. Podeszła do siedzącego na podłodze mężczyzny, przykutego mocnym łańcuchem do ściany i przykucnęła.
-Odpowiedz.
Na dźwięk jego głębokiego głosu przeszedł ją zimny dreszcz.
-Wszystko się kiedyś kończy, moja droga. Na próżno przez lata próbowaliście zbudować tu swoją utopie. Układaliście ją cegła po cegle, próbując uzupełnić luki między nimi twardym cementem. Coś jednak przeoczyliście. Nie musieliście obawiać się zagrożenia przychodzącego z zewnątrz. Przyszło ono od środka.
-Ale...dlaczego?- spytała kobieta.- Dlaczego złamałeś prawo?
Mężczyzna uśmiechnął się chytrze.
-Czym jest prawo? To zbiór notatek zapisanych starym piórem przez jeszcze starszego człowieka. Tak jak jest ono mocne, tak samo jest omylne. Ustalając twarde reguły nigdy nie stworzysz idealnego społeczeństwa, gdyż będzie ono niczym stary karaluch; bezpieczny dopóty, dopóki jego chitynowy pancerzyk nie zostanie przebity przez pierwszy lepszy obcas jednego z żołnierzy. To wszystko przez te wasze prawo. To ono was zgubiło.
-Nie zapominaj, że to jest również twoje prawo, Keldorn!
-Było, moja droga, było.
Kobieta wstała powoli, acz zdecydowanie i spojrzała raz jeszcze w oczy mężczyzny.
-Widzę, że nic tu po mnie.
-Masz rację, nic tu po tobie.
Odwróciła się i spokojnym krokiem skierowała się ku drzwiom.
-Tahira!
Odwróciła się raz jeszcze.
-Chcesz wiedzieć dlaczego to zrobiłem?
Skinęła głową.
-Bo kochałem.
Drzwi zamknęły się z hukiem, pozostawiając Keldorna na łaskę głuchej ciemności. Lecz nawet w tej bezmiernej ciszy nikt nie usłyszał jego płaczu.
***
Stare, zniszczone pióro rytmicznie tworzyło kolejne niebieskie linie na lekko pożółkłej kartce papieru. Ta zdawała się mieć coraz mniej wolnej przestrzeni, aż w końcu została zupełnie zapełniona zgrabnymi literami. Słabo paląca się świeczka dawała lekki płomień, który w dziwnie patetyczny sposób padał na pisane właśnie zwoje. Geniuszem byłby malarz, który zachowałby tę chwilę na płótnie z lekką nutką impresjonizmu, który jej towarzyszył. Rozległo się ciche pukanie do drewnianych drzwi.
-Proszę- rozległ się lekko zachrypnięty głos młodego mężczyzny. Był to głos osoby młodej, lecz bardzo doświadczonej przez życie. Do pokoju wszedł dobrze zbudowany wojownik w metalowej zbroi z czerwoną peleryną na plecach. Na lewym ramieniu miał symbol Bractwa.
-Witaj, Magelanie- powiedział- mam dla Ciebie ważną informację.
-Witaj- odparł Magelan- o jaką sprawę chodzi?
-Znów będziesz musiał kogoś osądzić.
***
-Wiesz dlaczego tu jesteś?- spytał Harius.
-Na pewno nie dlatego aby się dobrze najeść i napić- odparł mężczyzna w sile wieku. Na lewym oku miał czarną opaskę a przez jego prawe ramie przechodziła paskudna blizna.
-Owszem, nie dlatego. Nie przypadkowo pozwoliłem sobie sprowadzić tutaj człowieka z zewnątrz. Jako, że nie jesteś stąd to nie podlegasz naszemu prawu.
-Masz w tym absolutną rację- odparł mężczyzna sięgając po kielich na stole i nalewając sobie doń wina.- W czym więc mogę ci bezkarnie służyć?
-Zabijesz kogoś.
Na prawym oku mężczyzny dało się zauważyć niewielką iskierkę radości i zaciekawienia.
-Kto ma być tym szczęśliwcem?
-W zasadzie jest ich dwóch. Pierwszym z nich jest nasz generał.
-Desemar? Da się zrobić. A kto jest drugi?
-To członek rady sędziowskiej, Magelan.
Mężczyzna pozwolił sobie otworzyć prywatną szafkę Hariusa i wyciągnąć z niej srebrną pepierośnicę. Następnie odpalił jednego papierosa i spytał.
-A jaki masz motyw, jeśli mogę spytać?
-Chcę uratować ludzkość, Warogu, to wszystko.
Harius wstał z czerwonego fotela i podszedł do pożółkłej mapy wiszącej na ścianie.
-Spójrz na to- wskazał na pewien spory obszar ziemi na mapie.- To jest ziemia Bractwa.
-Tak, wiem jaki teren zajeliście, Hariusie.
-Daj mi skończyć. Zajmujemy obecnie ponad osiemdziesiąt procent terenów zamieszkanych. Można by więc rzecz, że pod naszą władzą jest niemalże cała ludzkość. Pamiętasz co się działo po wielkiej wojnie?
Harius odszedł od mapy i znów skierował się na fotel. Nalał też sobie wina.
-Nie, nie pamiętam, to było tak dawno, że mnie jeszcze nie było na świecie. Ciebie zresztą też Hariusie.
-Oczywiście, że mnie jeszcze nie było. Mamy jednak wystarczająco dużo źródeł historycznych aby to wiedzieć. Tuż po wielkiej wojnie wyniszczającej cały świat, przez okrągły wiek panowało bezprawie.
-Sto lat to całkiem sporo, nie sądzisz?
Kolejna butelka wina została otworzona.
-Tak, sto lat to dużo czasu. Dla ludzkości zbyt dużo. Spójrz co się teraz dzieje! Ktoś znowu złamał prawo. Prawo, które moi przodkowie ustanowiali przez lata. Nikt tego nie uszanował. Dlatego należy wprowadzić nowe prawo i nowy porządek.
-Zaczynam się ciebie bać. Podoba mi się twoje podejście.
-I oto mi właśnie chodziło, Warogu. Wiedziałem, że mnie zrozumiesz a nawet jeśli tego nie zrobisz to jesteś na tyle nikczemny żeby mnie poprzeć.
-No wiesz, poprę cię na pewno. Mało mnie obchodzi po czyjej stronie jest słusznośc i prawda.
-Prawda powiadasz? Oto jaka jest prawda! Sto lat trwogi, szaleństwa, wewnętrznego bezdechu. Tak długo ludzkość żyła w chaosie, że nie potrafiła przyjąć do siebie małej iskierki normalności. Nie potrafiła odnaleźć się w Bractwie. I to właśnie trzeba zmienić.
-Mordując ludzi?
-Nie, mój przyjacielu. Niszcząc Bractwo.
***
Delikatne kobiece dłonie lekko musnęły go po plecach. Ten jednak lekko je odsunął i wstał z metalowej pryczy przykrytej niedbale białym prześcieradłem, dzięki któremu całość miała przypominać łóżko.
-Zostań jeszcze- powiedziała.
-Nie mogę Angela- odparł.
-Ależ możesz. Nie jesteś ciekawy co z tobą zrobię jak zostaniesz?
-Kusząca propozycja, ale naprawdę muszę iść. Niedługo proces.
Angela usiadła i nasunęła na siebie zielony szlafrok. Następnie spięła włosy w gustowny kok.
-Idź więc, ale wiedz, że będę tu na ciebie czekać ze smaczną kolacją.
Mówiąc to objęła swojego kochanka i pocałowała głęboko i namiętnie. Ten objął ją mocno. Po chwili odsunął się od niej i ubrał lśniący napierśnik, który był częścią jego zbroi. Następnie ubrał resztę i podszedł do szafki. Wyjął z niej czerwoną rózę i wręczył Angeli.
-Kocham cię, księżniczko.
-Ja ciebie też, mój drogi.
Wstał, po czym zwrócił się w stronę drzwi. Nacisnął klamkę, uruchamiając przy tym złożony mechanizm, który z kolei uruchomił zapalnik. Silny wybuch zmiótł mężczyznę z powierzchni ziemi. Po Desemarze i jego kochance została tylko na wpół zwęglona róża- ostatni symbol ich wielkiej miłości.
***
Na sali rozpraw rozległ się przeszywający męski głos.
-Proszę o powstanie.
Przez sekundę dało się słyszeć brzęk zbrój każdego z obecnych. Wszyscy wstali.
-Sędzia Bractwa idzie.
Do sali wszedł niski, krępy mężczyzna. Mimo młodego wieku miał rysy twarzy sędziwego mężczyzny. Lekko utykając na lewą nogę przeszedł przez salę. W ręku miał kałamarz, pióro i zwitek papieru. Podszedł do mównicy i zabrał głos.
-Jestem sędzia Magelan i będę przewodził tą rozprawą. Proszę wprowadzić oskarżonego.
Drzwi się otworzyły i do sali rozpraw wprowadzony został przystojny, młody mężczyzna. Przeszedł przez salę i usiadł na miejscu przeznaczonym dla oskarżonego.
-Niech oskarżony powie jak się nazywa.
-Keldorn Sun'rea
-Keldornie Sun'rea, czy przysięgasz na honor Brata mówić prawdę i tylko prawdę?
-Przysięgam.
-Możecie usiąść- odrzekł sędzia nie przerywając jednocześnie przemowy.-Zostałeś oskarżony o złamanie szóstego artykułu, trzeciego rozdziału kodeksu karnego. Zgodnie z artykułem za zabójstwo jest tylko jedna kara. Śmierć. Czy przyznajesz się do winy?
Keldorn spuścił głowę.
-Tak, zabiłem Brata.
Na sali panowała cisza.
-Co masz na swoją obronę?- spytał sędzia.
-A po co ci to wiedzieć, skoro i tak mnie skażecie na śmierć?
-Proszę odpowiedzieć na pytanie.- głos sędziego był zimny i stanowczy.
-Skoro chcecie wiedzieć.- Keldorn zrobił krótką pauzę, po czym zaczął mówić dalej. -Zabiłem, bo musiałem to zrobić. Nie mogłem znieść tego, że ona ciągle przebywała z nim, że mnie nie kochała.
-Zrobiłeś to z zazdrości?
-Tak, zrobiłem to z zazdrości. Ale co w tym złego? Co złego w tym, że kochałem, że kocham? W miłości nie ma zadnych reguł, miłość może burzyć domy, przełamywać wszelkie bariery, na miłość nie działa prawo, ani żadne inne ograniczenia. Kiedy się w niej zakochałem wszystko przestało się liczyć, wszystko.
-Czy to było powód zeby złamać prawo? Żeby zhańbić przodków? Żeby zdradzić Bractwo?
Keldorn zaśmiał się. Był to rozpaczliwy śmiech.
-Nie zdradziłem Bractwa. Ono dalej jest we mnie. Bractwo to nie tylko twarde prawo ograniczające wszelkie pozornie negatyne zachowania. Bractwo to ludzie- honor, odwaga, przyjaźń, braterstwo. Dla bractwa można zrobić wszystko, bo bractwo to my wszyscy, bractwo to.. ja.
-Ale jednak zdradziłeś Bractwo.- kontynuował sędzia.
-Nie zdradziłem Bractwa!- Krzyknął Keldorn podrywając się z krzesła. -Ja po prostu...chwilowo wzniosłem się ponad normy jakie ono prezentuje. Dałem się ponieść uczuciu. Gdyby był jakiś sposób udowodniłbym, że jestem wierny Bractwu.
Sędzia przez chwilę wpatrywał się w oskarżonego. Następnie chwycił drewniany młotek i stuknął dwa razy w mały, dmetalowy wyrostek na stole.
-Zarządzam przerwę. Po niej zapadnie wyrok.
***
Na sali panowała poważna atmosfera. Tylko gdzieniegdzie szepty przerywały spokojną atmosferę oczekiwania na werdykt. W pierwszej ławce siedział Keldorn. Rozmawiał w pewną kobietą. W jej oczach było widać łzy.
-Nie płacz siostro, każdy musi ponosić konsekwencje za swoje czyny. Wiesz, że zostanę skazany słusznie.
-Wiem, Keldornie- odpowiedziała Tahira.
-To czemu płaczesz?
-Bo jesteś moim bratem. Nie obcym człowiekiem należącym do Bractwa, ale bratem zrodzonym z jednej matki i jednego ojca.
Tahira objęła Keldorna tak mocno jak tylko mogła.
-Tahira, powiedz mi coś.
-Tak?
-Dlaczego jeszcze nie ma werdyktu?
-Desemer się spóźnia. Pewnie stracił rachubę czasu w łóżku Angeli.
-Co będzie jak nie przyjdzie?
-Zebranie odbędzie się bez niego z pięciominutowym opóźnieniem.
-Czyli w tej chwili powinien wejść sędzia?
Drzwi otworzyły się i do sali wszedł Magelan. Tahira pozwoliła sobie na lekki uśmiech. Spojrzeli jeszcze na siebie przez moment, po czym kazdy rozsiadł się na swoje miejsce.
-Proszę wstać, sędzia idzie.
Magelan rozsiadł się wygodnie na mównicy i zaczął przemawiać.
-Zgodnie z szóstym artykułem trzeciego rozdziału Kodeksu Karnego, oto co następuje. Keldorn Sun'rea zostaje skazany na karę śmierci za zabójstwo jakiego się dopełnił. Kara zostanie wymierzona trzy dni po zapadnięciu wyroku. Teraz proszę się rozejść.
Wszyscy wstali i zaczęli zmierzać w kierunku wyjścia. Wtem do sali weszło kilkunastu uzbrojonych meżczyzn i zaczęło strzelać w stronę zgromadzonych. Kolejni Bracia upadali pod brzemieniem kul, starając się przy tym znaleźć jakąś drogę ucieczki. Na próżno. W ciągu kilkunastu sekund na sali zostało tylko kilku żywych Braci. Skryli się za dość szeroką mównicą, przy której jeszcze przed chwilą siedział Sędzia Bractwa. Teraz leżał płasko na podłodze ukrywając się przed kulami. Zaraz obok siedział Keldorn wraz z Tahirą i jeszcze kilku innych członków Bractwa. Jako, że każdy członek Bractwa zawsze nosił przy sobie broń, wszyscy oprócz Keldorna mieli przygotowane pistolety do strzału. Nikt jednak nie oodważył się wychylić zza mównicy. Po kilku minutach strzały zostały przerwane a do pokoju wkroczył Harius wraz ze swym towarzyszem Warogiem.
-Magelanie, żyjesz jeszcze?- odezwał się Harius. Jego głos wydawał się tak silny, że mógłby roznieść ten budynek w pył jakby tylko miał taki zamiar. -Magelanie! Odezwij się przyjacielu!
Jednooki towarzysz Hariusa zapalił papierosa i usiadł na pobliskiej ławce, zrzucając z niej przedtem leżące na niej zwłoki członka Bractwa.
-Magelan nie żyje- powiedział. -Któryś z moich ludzi go ustrzelił.
-Mylisz się najemniku!- dozedł ich głos z sali.
-Magelan!
Harius przestąpił kilka kroków do przodu.
-Wyjdź Magelanie, wiesz, ze i tak cię zabiję! Poczekam tu kilka minut a ty w tym czasie wstaniesz i pójdziesz ze mną.
Harius nie musiał czekać tak długo. Nie mineła chwila i Magelan był już na nogach, podchodząc do swego wroga.
-Jestem. Czego chcesz ode mnie?
-To samo czego chciałem od Desemara. Byłbym zapomniał, nasz wódz bardzo przeprasza, ale nie mógł się zjawić na rozprawie. Powiedzmy, że zasiedział się z Angelą. A teraz chodźmy do mojej kwatery. Musimy poważnie porozmawiać.
***
Keldorn, wraz z Tahirą i resztą ocalałych braci zwrócili się w kierunku pokoju Hariusa. Po drodze mijali setki ciał członków Bractwa, tak kobiet jak i mężczyzn.
-Obyśmy tylko nie przybyli za późno- rzekła Tahira.
-Uwierz mi siostro, będziemy na czas.
***
-Czemu nie zabijesz mnie od razu, Hariusie?
-Nie miałbym wtedy z kim podzielić się moimi zamiarami.
-Masz przecież swoich ludzi.
-Oni?- wskazał na Waroga. - To zwykłe niewykształcone śmiecie z tak zwanej wolnej strefy. Oni nie zrozumieją mojego motywu.
-A jakiż jest to motyw, że uprawnia cię do zabijania własnych Braci, ludzi, którzy ci ufali i darzyli cię szacunkiem i miłością?
Harius podniósł się z wygodnego fotelu z czerwonymi obiciami.
-Szacunek? Miłość? O czym ty w ogóle mówisz Magelanie? Obaj dobrze wiemy, że te wartości nie istnieją. Pozostał tylko honor, który i tak jest wykorzystywany tylko dla celów osobistych.
-Nie zapominaj o prawie.
Oczy Hariusa zrobiły się duże a jego czolo wyraźnie zmarczyło się.
-Tak... prawo. Co nam po prawie, które nie jest w ogóle przestrzegane? Kiedyś nasi dziadowie stworzyli to prawo po to aby ustalić odgórne reguły, których nikt nie odważy się złamać. I co z tego wyszło? Gówno. Teraz wystarczy mieć dobrego adwokata albo zapłacić dobrą łapówkę. Nie mów, że nigdy nie wziąłeś łapówki!
-Nie wziąłem i ty dobrze o tym wiesz.
-Tak, wiem. I to własnie przez takich jak ty nie mogę dokonać przewrotu i wprowadzić nowego porządku. To przez ciebie nie mogę stworzyć nowego prawa na wzór tego, które mamy, ale doskonalszego. Ludzie patrząc na to co dzię wokół dzieje dostrzegają tylko autorytety, jak na przykład ciebie, czy Desemara. Ale mi jak widzisz się udało. Co do przyszłych zmian to kary będą duzo...ostrzejsze. I nie będzie żadnych sądów. Prawo jest prawem! Jest ostateczne i powinno byc niepodważalne.
-Jesteś głupcem Harius.
-Możliwe,że jestem. Ale przynajmniej będę żył. Warog!
Jednooki najemnik wyciągnął z kabury pistolet i wymierzył w Magelana. Po chwili jednak upuścił go na ziemię samemu przy tym upadając. Przed oczyma Hariusa ukazał się Keldorn, który trzymał w ręku stary pistolet typu Beretta.
-Znajdzie się jeszcze miejsce dla niespodziewanego gościa?
Harius zaśmiał się przebiegle.
-Założe się, że nieliczni pozostali przy życiu członkowie Bractwa rozprawiają się własnie z moimi najemnikami, zgadłem?
-Trafiłeś w dziesiątkę.
-Hm.... czy ty nie jesteś przypadkiem ten Keldorn, który miał bym dzisiaj skazany na śmierć?
-We własnej osobie- odpowiedział nie spuszczając Hariusa z muszki.
-Posłuchaj mnie przyjacielu. Za chwilę zapewne mnie zabijesz. Co jednak wtedy zrobisz? Co się z tobą stanie? Myślisz, że ratując Magelana uda ci się uniknąć kary? Mylisz się. Magelan doskonale zna prawo i wie, ze raz ogłoszonego wyroku cofnąć nie można.
Keldorn zawahał się lekko. Harius to wykorzystał i wyjął zza pasa sporego Desert Eagla. Strzelił nim w Keldorna a następnie wycelował w Magelana.
-Żagnaj, przyjacielu.
Czerwona stróżka krwi popłynęła z klatki piersiowej Magelana. Tak zginął ostatni Sędzia Bractwa Stali.
-Teraz kolej na ciebie, mój ranny ptaszku.
Do pokoju weszła Tahira, która w ostatniej chwili zdołała oddać kilka strzałów w Hariusa. Ten zrobił parę kroków wstecz i upadł na szklany stół stojący nieopodal. Jego marzenia zginęły wraz z nim samym.
-Tahira, pomóż mi wstać- powiedział ranny Keldorn. No co tak stoisz siostro, pomóz!
-Przykro mi Bracie. Prawo jest prawem.
Kolejny głośny strzał nie wzbudził żadnego zaskoczenia wśród ocalałych z rzezi. Nikt nie dowiedział się co się stało w pokoju. Nikt również nie wspominał Keldorna Sun'rea- człowieka, który zginał z ręki siostry za to, że zabił Brata.

I światło pochodni nie rozświetli mroku, nie rozjaśni go nawet najjaśniejsza z gwiazd, gdy zginie ostatni bastion sprawiedliwych, wtedy ludzkość nigdy nie ujrzy blasku dnia.

Księga małego proroka
Komentarze
AbrimaaL : Opowiadanie naprawde wysokiego lotu, jednak rzecz, która najbardziej psuje...
margott : Bardzo mi sie podoba. Ciekawy temat, przemyślana konstrukcja, dobry styl- n...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły