Było nas razem trzynastu młodych chłopaków, pasterzy i rybaków, znudzonych szarością codziennej egzystencji, głodnych jakiejkolwiek odmiany. Kiedy więc Jeszua zaproponował nam życie włóczęgów, prostaczków bożych głoszących ludziom fantastyczne baśnie o przepięknej krainie zwanej niebem, gdzie mieszka dobrotliwy Bóg ojciec, otoczony sforą białoskrzydłych aniołów – zgodziliśmy się dołączyć do niego bez wahania. Wszystko było lepsze niż codzienna nuda.
Nasze wędrówki „w lud”, jak je nazwał Jesz, rozpoczęliśmy w okolicy jego rodzinnego domu – i wiecie co? – ludzie nabrali się na te nasze bajki. Zaczęli schodzić się do nas wielkimi stadami, siadali na murawie i słuchali jak Jeszua opowiada niestworzone historie, pełne obrazów tak kuszących, że niektórzy płakali bądź wybuchali ekstatycznym śmiechem.
Wkrótce Jeszua, a wraz z nim i my, wyspecjalizowaliśmy się w krótkich opowieściach z puentą, które zyskały niezwykłą popularność wśród najniższych warstw społeczeństwa, były także czasami powtarzane w domach ludzi zamożnych. Moją ulubioną opowieścią z tego cyklu była przypowieść o synu marnotrawnym. Piękna, poetycka baśń o sile miłości i przebaczenia – któżby się nią nie wzruszył?
Jeszua był doskonały w swojej roli i stawał się z dnia na dzień sławny. Wyobraźnia gminu wkrótce zaczęła przypisywać mu nadprzyrodzone moce – i w świat poszła wieść o cudotwórcy, który umie zmieniać wodę w wino. Żebyście widzieli te tłumy karczmarzy, którzy chcieli go zatrudnić w swoich lokalach w roli dostawcy trunków – padlibyście ze śmiechu.
Czasami zdarzały nam się jednak sytuacje niewesołe – pamiętam jak przyszła do nas pewien młody mężczyzna, z prośbą o pomoc dla swojego dziecka. Problem w tym ze jego córeczka nie żyła, a przynajmniej mówił że nie żyła... Doprawdy nie wiem co skłoniło Jeszuę aby zainteresować się tą sprawą, zawsze był niesamowicie ostrożny, poza tym nie lubił widoku martwych ludzi. Wtedy jednak zrobił wyjątek – i nie uwierzycie – on tej małej pomógł! Do tej pory nie wiem jak Jesz to zrobił, próbowałem to z niego wyciągnąc, ale nie chciał mi powiedzieć.
Jak sobie zapewne wyobrażacie, kolejne wydarzenia potoczyły się już szybko – staliśmy się żywą atrakcją, wszyscy chcieli nas zobaczyć, dotknąć, porozmawiać. Ludzie uwierzyli, że jesteśmy w bliskim kontakcie z tym z góry, z tym, imienia którego nie może wymawiać nikt oprócz kapłanów. A myśmy wymawiali je głośno na placach gdzie gromadziły się kilkutysięczne tłumy!
W końcu ktoś nas sypnął przed kapłanami – przypuszczam że był to Judasz. Nie wiem właściwie dlaczego się z nami trzymał, większości z nas nie lubił i wkurzały go niektóre wypowiedzi Jeszui. Nie mam jednak na to żadnych dowodów, więc nie mogę rzucić mu w twarz oskarżenia – Ty gnido, on nie żyje przez ciebie!
Po śmierci Jeszui (nie chcę o niej opowiadać, to zbyt bolesne) nadal trzymamy się z chłopakami blisko. Mateusz, Łukasz i Marek pracują nad życiorysem Jesza, ja też się do nich od czasu do czasu dołączam. Problem w tym, ze kiepsko mi się pisze, jeśli nie wypiję kilku głębszych – a po winie mam takie dziwaczne wizje...