Czy wypiekanie racuchów może mieć związek z graniem koncertów na scenach największych festiwali w Wielkiej Brytanii? Okazuje się, że może. Jak? To w wywiadzie zdradza polska kapela Hell is Harmony.
M.Ś.: Trudno nie zadać tego pytania: na jak długo? po co? dlaczego? wyjechaliście do Szkocji?
m.i.c: Ja już mieszkam w Szkocji 8 lat. A przyjechałem tu, bo po pracy jako nauczyciel w polskim gimnazjum potrzebowałem ukoić nerwy.
Bart: Hahaha, ja przyjechałem w 2004 roku na „rok” do Kuby z takim planem, żeby zorganizować zespół i zobaczyć, co dalej.
Kuba: I niby ja mam potwierdzić, że Bart przyjechał do mnie… Tak, tak się zaczęło. Przyjechałem do Szkocji w 2003 do pracy, a w 2004 z Bartem i Danym (byłym perkusistą) skleiliśmy kapelę i zaczęliśmy robić regularne próby.
M.Ś.: Jak wygląda szkocki rynek muzyczny? Ciężko jest wybić się ze swoją muzyką? Łatwiej, trudniej niż w Polsce?
m.i.c: W Szkocji dużo się dzieje, tak jak w Polsce. Jest dużo fajnych zespołów, jednak jeśli chodzi o „wybijanie się”, to łatwiej jest kapelom, które wpisują się w „trend sezonu”.
Bart: Z pewnością ludzie zajmujący się muzyką w Szkocji mają łatwiejszy dostęp do sprzętu i nie muszą odkładać latami na wymarzony wzmacniacz czy gitarę, z umiejętnościami bywa różnie… Co do „wybijania się”, to trzeba zbudować sobie jakąś bazę fanów, kluczem do tego jest granie dużej ilości koncertów, żeby ludzie cię rozpoznawali.
Kuba: Tutaj, w Szkocji zasada jest podobna jak w Polsce – kapela musi jak najwięcej pokazywać się na scenie. Granie koncertów i bezpośredni kontakt z ludźmi, którzy czasami przyszli przypadkowo lub z ciekawości buduje rynek w danym gatunku muzycznym. Osobiście myślę, że jest łatwiej tutaj niż Polsce.
M.Ś.: Gdybyście mieli ocenić publiczność, przed którą obecnie występujecie, jaka byłaby to ocena w skali od 1 do 5. Dlaczego?
m.i.c:To zależy. Jeśli na koncertach jest polska publika, to oceniamy na 5. Szkocka publika jest generalnie bardziej powściągliwa w okazywaniu koncertowych emocji. Poza tym brytyjski rynek jest bardzo specyficzny – na koncerty lokalnych zespołów grających własną muzykę przychodzi garstka, a na tzw. „tribute bands” i zespoły grające covery walą tłumy. Brytyjska publika jest jak inżynier Mamoń – podobają im się melodie, które już kiedyś słyszeli, przez reminiscencję. Pamiętam jeden koncert w Dundee, gdzie graliśmy wraz z kilkoma innymi kapelami. Było fajnie, sporo ludzi, ale energii jakoś brak. Po zakończonych koncertach zaczęto grać muzykę z płyt – i na parkiecie rozpętało się prawdziwe piekło z pogo, headbanging, stage diving, itd. To była najdziwniejsza rzecz, z jaką się spotkałem na mojej muzycznej drodze. A jak są rodacy na koncertach, to zawsze jest fajnie.
M.Ś.: Zatrzymajmy się przy Waszej muzyce. Czasy hardcore’u minęły. Zakładając kapelę, z góry wiedzieliście, że właśnie to chcecie grać, czy była to kwestia przedyskutowana, np. w jakie gusta chcecie trafić?
m.i.c: Generalnie nigdy nie usiedliśmy i nie powiedzieliśmy sobie – będziemy grać w takim, a takim stylu. Po prostu tworzymy to, co czujemy, a że czujemy się hard-corowo, to tak właśnie gramy. Poza tym nasz styl wynika z naszych dość zróżnicowanych inspiracji. Od rapowych i hip-hopowych wykonawców jak NWA, Ice Cube czy House of Pain do kapel takich jak Slipknot, Lamb of God, zahaczając po drodze o Hatebreed czy Biohazard. I być może hard-core ma swoje lata świetności za sobą, ale jest to nadal muzyka z największym potencjałem energetycznym.
Bart: Dokładnie tak. Zawsze mi się podobało, że nie próbowaliśmy na siłę wpasowywać się w jakiś gatunek muzyczny, nasza muzyka wypływała z naszych inspiracji, odczuć, przemyśleń, każdy wnosił coś swojego i powstawało nasze brzmienie. Zmieniało się ono pod wpływem czasu, bo i zmieniają się nasze gusta muzyczne. Widać to na podstawie różnicy miedzy ostatnią EP-ką „One Day” a albumem „Opium”. Ja osobiście myślę, że nasza muzyka się rozwija, idzie do przodu, nabiera energii i mocy, hahaha jak dobre wino.
Kuba: Z biegiem czasu kapela dojrzewa, rozwija się i dociera swój wizerunek, brzmienie i oryginalność. Chyba nam się to udaje z powodu jednomyślności. Znamy się jak „łyse konie”, znamy swoje możliwości i upodobania i te elementy dają nam efekt zwany Hell is Harmony.
M.Ś.: Jak to właściwie jest z Waszą ideologią w tekstach. Jest czy jej nie ma? Uprzedzam, że nie chciałabym wymijającej odpowiedzi w stylu: nasze teksty są o miłości.
m.i.c: Nasze teksty są generalnie o miłości. Ale tak poważnie, to nie kryje się za nimi żadna ideologia. Osobiście jestem zdania, że jak chcesz robić rewolucję, to zaopatrz się w karabin, a jak chcesz robić muzykę, to kup gitarę. Teksty piszę pod wpływem muzyki – słucham riffów, bitu perkusji i zaczynam pisać, co mi ślina na długopis przyniesie. Nie chcę moimi tekstami zmieniać świata – chcę, żeby ludzie czerpali przyjemność z słuchania muzyki.
M.Ś.: Inspiracją jest dla Was codzienność, to, co dzieje się w Waszym życiu. Czy życie w Szkocji jest naprawdę tak gorzkie?
m.i.c: Życie jest gorzkie – nie ważne, gdzie mieszkasz. Oczywiście, nie wszystko jest takie szare, brudne i do dupy. Myślę, że specyfika muzyki wymusza trochę tematykę – byłby mały dysonans, gdybym do ostrych gitar i galopującej perkusji ryczał do mikrofonu o jednorożcach wypróżniających się na tęczowo. No i fakt pozostaje faktem – dużo w tym życiu „brudu” i na tym właśnie aspekcie życia koncentruję się podczas tworzenia, co nie oznacza, że my sami jesteśmy tacy straszni i ponurzy. Wręcz przeciwnie.
M.Ś.: Mam wrażenie, że Wasza muzyka sobie, a teksty sobie. Te drugie nie napawają optymizmem, z kolei muzyka jest niezwykle energetyczna, wyzwalająca pokłady siły i chęci do wspólnej zabawy przy jej dźwiękach. Skąd ta antynomia?
m.i.c: Prawdę mówiąc, po raz pierwszy spotkałem się z takim widzeniem naszej twórczości. Jak już powiedziałem wcześniej, myślę, że właśnie takie, a nie inne teksty idą w parze z tym, co gramy. Być może Twój punkt widzenia wynika z odmiennej interpretacji naszych tekstów – rzeczywiście piszę o tej „ciemniejszej” stronie życia, jednak w każdym tekście pojawia się nuta optymizmu – pomimo tego, że życie kopie nas bardzo często w tyłek, zawsze mamy w sobie siłę by się odwrócić i kopnąć je w „umpa lumpas”.
Bart: A widzisz m.i.c, mówiłem, żeby większość o miłości była i trochę tylko o szatanie (śmiech)
M.Ś.: Jedni mają marzenia, by wydać pełnometrażową płytę, inni by wyjechać w trasę po całym świecie. Wy chcecie zagrać kilka koncertów w Wielkiej Brytanii. To szczyt Waszych marzeń czy pierwszy stopień do spełnienia kolejnych?
m.i.c: Oczywiście, że zagranie na dużych festiwalach w UK to dla nas jedynie kamień milowy na drodze do światowej dominacji, wiecznej sławy i bogactwa pozwalającego na zakup nieograniczonej ilości mąki i jajek w celu wypiekania racuchów.
Bart: Ja to bym chciał zagrać jakieś występy gościnne w Rosji, tam to ludzie potrafią się bawić, wódka się leje, kawior, czarne wołgi, tak jak powinno być, metal na maksa. A tak poważnie to festiwale chyba są najlepszym miejscem do promowania swojej twórczości. Ludzie przychodzą tam w celu zobaczenia jakiegoś konkretnego zespołu, a przy okazji odkrywają inne fajne kapele, tak ja to pamiętam z doświadczenia.
M.Ś.: Gdzie można będzie Was usłyszeć? Jak my, tu w Polsce, możemy zapoznać się z Waszą muzyką?
m.i.c: Niedawno zmieniliśmy perkusistę, więc obecnie szlifujemy z nim materiał. W najbliższym czasie mamy nadzieję zagrać w Londynie i jak dobrze pójdzie zagramy w Polsce. A naszą muzykę można znaleźć w sieci, są też dwa klipy na YouTube.
Bart: Wszystko zależy jak szybko będziemy sprawni na 100 procent z naszym nowym perkusistą, mamy kilka propozycji koncertów, ale czekamy do momentu, kiedy to wszystko będzie ładnie razem „grało”. Wiadomo, w zespole trzeba czasu i kilku wspólnych imprez, żeby się dopasować.
M.Ś.: Trzymam za Was kciuki i czekam na koncert w Polsce.
lord_setherial : Niemal rzygam tęczą. Dajcie wiadro! ;)
oki : "o jednorożcach wypróżniających się na tęczowo" - mocny czarno...