Tribute dla melodii, którą lata temu skomponował mój najlepszy przyjaciel.
Czy można przytulić muzykę? Właśnie teraz próbuję objąć utwór i ukryć go w swych ramionach. Jest niczym maleńka bańka z cieniutkiego szkła. Jeden niewyważony ruch obróci ją w garść mikroskopijnych okruchów i doszczętnie zniszczy jej misternie doskonały kształt. Albo jajko. Takie kruche i cenne, skrywające niedostępny, złocisty skarb. Gdy pęknie, zawartość rozleje się w bezkształtną, bezsensowną papkę.
Obejmuję ją, delikatną, bezbronną. Ostrożnie daję jej schronienie. Tu jesteś bezpieczna, słodka, smutna melodio. Tu nikt cię nie skrzywdzi i nikt nie odtrąci.
Nauczyłam się na pamięć każdego dźwięku, zapamiętałam każdą nutę, tak jak kochanek uczy się każdej pochyłości na ciele wybranki, wytrwale zapamiętując każdy szczegół subtelnej, wiotkiej sylwetki.Czy można przytulić muzykę? Właśnie teraz próbuję objąć utwór i ukryć go w swych ramionach. Jest niczym maleńka bańka z cieniutkiego szkła. Jeden niewyważony ruch obróci ją w garść mikroskopijnych okruchów i doszczętnie zniszczy jej misternie doskonały kształt. Albo jajko. Takie kruche i cenne, skrywające niedostępny, złocisty skarb. Gdy pęknie, zawartość rozleje się w bezkształtną, bezsensowną papkę.
Obejmuję ją, delikatną, bezbronną. Ostrożnie daję jej schronienie. Tu jesteś bezpieczna, słodka, smutna melodio. Tu nikt cię nie skrzywdzi i nikt nie odtrąci.
Czy można się zakochać w muzyce, tak, jak się kocha kobietę? Lub też uczuciem, jakim kobieta obdarza dziecko? Nie swoje. Nie ja cię zrodziłam, śliczna melodio. Nawet nie byłam muzą tego, który powołał cię do istnienia. Lecz pokochałam cię tak, jak pokochałam twojego stwórcę. Kapryśnego kochanka. Wyrodnego ojca.
Brzmisz jak płacz lub jak deszcz po zmroku, gdy swymi wyważonymi, czystymi łzami z kryształu uderzasz w klawisze pianina. Szlochasz, bo wiesz. Ja też się dowiedziałam i, słuchając cię, szlocham. Cichutko, by nie zagłuszać requiem, którym jesteś.
Ostatnia spośród swych sióstr i braci. Nieskalany, czysty aniele w opustoszałych niebiosach. Wędrujesz przez tragicznie milczące rajskie ogrody pośród zakrwawionych zwłok. Kroczysz po dywanie szklanych drobin, które ranią ci stopy. Duchy, jak ty spragnionych życia i nieśmiertelności, eterycznie nieuchwytnych istot. Roztrzaskane, zmasakrowane dusze jego dzieci. Wsłuchujesz się w dźwięki, które wydają, kalecząc twoją młodzieńczo gładką skórę, na próżno starasz się odtworzyć ich brzmienie, ich imiona, ich ja. Wznosisz twarz, zapłakana, jak śmiertelnik, opuszczony przez Boga, z niemym wyrzutem spoglądasz na bezduszny bezkres, zbyt słaba, by przez twe zaciśnięte gardło przedarło się rozgoryczone "Jak mogłeś, ojcze!".
Czy mnie też nienawidzisz...? Masz prawo, ja sama się nienawidzę. Mogłam, przecież byłam w stanie ocalić was wszystkie. Ukryć w swych ramionach, osłonić, jak tarczą, jak matka osłania niemowlę. Słuchać, kochać, pamiętać. Tak, jak ciebie.
Ostatnia siostro, aniele perlistego szlochu pianina. Jedynie tobie mogę spróbować dać nieśmiertelność. Schroń się w mym łonie, żyj w moim sercu, śpiewaj nieustannie w mej głowie, śliczna melodio, o imieniu jakże adekwatnym do swego tragicznego losu. Alone...