Dobija mnie ta jesienna pogoda. Zimno, mży, wieje.
Całymi dniami snuję się rozbita, zmęczona. Poza ośmioma godzinami w pracy na przymusowych pełnych obrotach, resztę dnia przesypiam. Wieczorem kładę się o dziewiątej i zasypiam snem sprawiedliwego. Rano nie mogę zwlec się z łóżka, jak po ciężkiej libacji. W weekendy, w związku z tą paskudną pogodą o pobyczeniu się nad jeziorem mogę zapomnieć, więc gniję w wyrku całodobowo. I, o ile Misiek się nie zbuntuje, jem w łóżku.
W „normalnych warunkach” latem ładuję akumulatory, by starczyło energii na zimową porę. A w tym roku? Masakra… Przeprosiłam się z grubymi swetrami, po domu zasuwam opatulona w koc, bo telepie mnie febra i wiecznie mi zimno. Jak tak dalej pójdzie to baterie siądą w połowie października.
Praca mnie nie bawi, szef wkurza (ale to w sumie norma), współlokatorzy irytują. Nie chce mi się… Po prostu. Mnóstwo zaczętych spraw utknęło w martwym punkcie: kara w bibliotece do zapłacenia, dowód do wymienienia, znajomi ścigają za płyty, przyjaciele męczą o obiecane poprawki, psiapsióły o zaległe spotkania.
A ja najchętniej zakopałabym się w pościeli i przespała całą tą… jesień. Wszak pierwsze żółte liście już lecą z drzew.
No proszę, już nawet we wpisach marudzę. Sorry...
"...Od gorąca twych płomieni
zapłonęły liście drzew
Od zieleni do czerwieni krążył lata
senny lew
Mała chmurka nad jej czołem, mała łezka słony smak
Pociemniało, poszarzało-jesień jak to tak
Jesień, jesień
jak to tak
Jesień, jesień, jesień jak to tak..."