Moja rodzina była na skraju bankructwa. Nieudana inwestycja pożarła wszystkie nasze oszczędności, a w przeciągu kilku dni miał być licytowany nasz dom. A wszystko to przeze mnie, pieprzonego idiotę, któremu zdawało się, że umie obracać pieniędzmi, choć tak naprawdę doskonały był tylko w ich traceniu.
Nie wiem, co podkusiło mnie, żeby zainwestować w akcje XP-Electronics, bez uprzedniego zapoznania się z faktyczną sytuacją tej firmy na rynku. Chyba zaczarowała mnie bajka o możliwości szybkiego zarobienia milionów. Choć należałem do ludzi zamożnych i tak naprawdę niczego mi nie brakowało, to hołubiłem w sobie mrzonkę o tym, że kiedyś zostanę multimiliarderem. Wierzyłem głęboko, że mam w sobie charyzmę Donalda Trumpa, a los tylko czeka, by się do mnie uśmiechnąć. Jakże głupi byłem ufając w swoją własną przemyślność i doskonałość!
Gdy doszły do mnie pierwsze informacje o utracie środków finansowych i konieczności wyprzedania majątku, o mało się nie wściekłem. Zdemolowałem pół salonu i wystraszyłem śmiertelnie żonę i córkę, zanim dotarło do mojego ogłupiałego mózgu, że takie zachowanie w niczym nie pomoże. A potem rozpłakałem się z bezradności. W jednej chwili zwaliła się na mnie świadomość dalszego losu mojej rodziny. To był koniec koniec wystawnych kolacji w restauracjach i wakacji na Bahamach, i jednocześnie konieczność przeniesienia się do jakiejś najtańszej nory na przedmieściu i wegetowania, jak tysiące innych nędzarzy. Takiej sytuacji obawiałem się przez całe życie. Już sama myśl, że mógłbym utracić pozycję i pieniądze wywoływała u mnie palpitacje serca. Urodzony w zacnej, kupieckiej rodzinie, już od dziecka smakowałem co dzień smak dobrobytu. A teraz utraciłem wszystko na co składała się praca i wysiłek dwóch pokoleń!
Zrozpaczony i przygnieciony brzemieniem smutku, jak błędny wybiegłem z domu. Nie wiem po których ulicach się wałęsałem i było mi to obojętne. Chciałem tylko zmęczyć się tak bardzo, by paść gdzieś na pysk i zapomnieć o wszystkich problemach aż do rana. Byłbym to pewnie zrobił, gdyby utrudzone stopy nie zaniosły mnie na budowę, gdzie, nie wiedząc po co, wspiąłem się na jeden z niedokończonych, sześciopiętrowych budynków.
Była noc, stałem na dachu, a przede mną rozpościerało się błyszczące neonami miasto. To piękny widok, byłem na niego ślepy. Zamiast ogarniać wzrokiem panoramę, ja kierowałem go ku ziemi, próbując obliczyć, jak długo spadałoby moje ciało, gdybym wyskoczył w dół, i czy śmierć, którą przyniosłoby mi uderzenie o ziemię, byłaby bolesna. Nagle naszła mnie nieprzeparta chęć, by to sprawdzić i zostawić wszystkie kłopoty za sobą. Pochyliłem się nad krawędzią budynku, i balansując ciałem, coraz bardziej przechylałem się do przodu, czekając na moment kiedy moje stopy utracą kontakt z podłożem.
-"Jeszcze tylko kroczek, maleńki kroczek, i będzie po wszystkim" - powtarzałem sobie w myśli i byłbym targnął się na swoje życie, gdyby nie zatrzymał mnie głos niewidocznego dotąd, bo stojącego w cieniu ściany człowieka.
- "Pan ma zamiar popełnić samobójstwo?" - zapytał zgrzytliwym głosem nieznajomy i dodał :"Mógł Pan wybrać inny sposób. Skok z dachu bywa niepewny. Wiele osób, które skaczą nie umiera, tylko zostaje do końca życia kalekami. Jeżdżą na wózkach, lub w ogóle nie mogą się poruszać. To bardzo obciąża ich bliskich. A tego by Pan przecież nie chciał? Cóż zrobiłaby Pańska żona z połamanym mężem, nie mając pieniędzy na opłacenie lekarzy i leków? Pewnie sama popełniłaby samobójstwo, a Pana córka trafiłaby do domu dziecka. Słyszał Pan o tym, co dzieje się w takich domach? Mówi się, że małe, bezbronne dziewczynki stanowią tam chodliwy towar. Bo rzadko zachodzą w ciążę. Nawet po setnym razie..."
- "Na Boga! Niech Pan przestanie!" - wrzasnąłem ze złością i odsunąłem się od krawędzi dachu.
- "Spokojnie, kochany, spokojnie" - wycedził przez zęby mój rozmówca i nieco ciszej dodał - "Przy mnie nie powinno się używać boskiego imienia."
- "A to dlaczego?" - spytałem z przekąsem. - "Czyżby był Pan satanistą?"
- "No niezupełnie, ale wie Pan, mam z tą grupą sporo wspólnego. Można by powiedzieć, że jestem ich natchnieniem."
Na taką odpowiedź zdębiałem. Facet próbował mi wmówić, że jest diabłem. To było dla mnie za dużo. Ten wariat najwyraźniej kpił sobie ze mnie i świetnie się bawił. Zalała mnie wściekłość. Mięśnie napięły się jak postronki i ruszyłem ku niemu, by wybić mu z głowy te głupie żarty. Diabeł-samozwaniec chyba zauważył co się święci i usunął się zręcznie z drogi. Zdążyłem tylko raz machnąć w powietrzu pięścią, a on już stał za mną i boleśnie wykręcał mi rękę.
- "Puść kanalio!" - wycharczałem i nagle podłoże uciekło mi spod nóg. Leciałem w powietrzu, przytrzymywany bardzo niewygodnie za nadgarstek i włosy, a obcy zanosił się głębokim śmiechem i od czasu do czasu kopał mnie złośliwie w plecy. Wznosiliśmy się wyżej i wyżej, a mnie w gardle rosła gula zimnego strachu.
- "No i jak tam, niedoszły panie samobójco?"- odezwał się w końcu diabeł - "Mam cię puścić, żebyś się rozbił na miazgę, jak chciałeś jeszcze przed chwilą, czy będziesz grzeczny i porozmawiamy?
- "Be-, be-, będę grzeczny" - wydusiłem przez ściśnięte gardło. Piekielnik roześmiał się wesoło po czym zaczęliśmy opadać w dół, aż stanęliśmy bezpiecznie na ziemi, to znaczy - diabeł stanął, bo mnie nogi odmówiły chwilowo posłuszeństwa.
-"Bardzo ładnie, że siedzisz" - przemówił do mnie szatan - "Teraz posłuchaj. Piekło ma wobec ciebie plany i nie na rękę nam to, że mógłbyś się zabić. Obserwujemy cię od dawna i chcemy zaproponować ci współpracę, konkretnie - udział w eksperymencie. No co tak na mnie patrzysz? Przecież mówię wyraźnie - w eksperymencie."
- "W diabelskim eksperymencie? A co mam niby robić? Sprawdzać temperaturę wrzenia smoły w kotłach? Żartujesz sobie Panie kusy?"
-"No, no, no! Mógłbyś odzywać się do mnie z większym szacunkiem człowieczku! Przed chwilą jeszcze trząsłeś przede mną portkami, a teraz sobie pozwalasz! Zresztą, niech cię tam. Ja nawet lubię pyskatych. O czym to przed chwilą mówiliśmy? Aaaa, o eksperymencie. Widzisz, ten eksperyment to niezupełnie diabelski wymysł. Raczej taki pół na pół diabelski. Słyszałeś o Hiobie? Tak? No to dobrze. Chcemy znów przeprowadzić coś podobnego. Oczywiście na nieco innych warunkach niż ostatnio. Tym razem testujemy ludzką miłość. Tak - dobrze słyszałeś. Ludzką miłość. Ty jesteś pionkiem w grze. Jahwe obstawia że wygrasz, ja i moi przełożeni - wręcz przeciwnie. Zasady są proste. Oddamy twojej rodzinie majątek - wszystko co do złotówki i jeszcze dołożymy od siebie. Dołożymy tyle, że twoja żona i córka będą się pławić w luksusach..."
- "To pięknie brzmi, ale gdzie jest haczyk? Przecież nigdy nie daliście nikomu nic za darmo?" - zdążyłem wtrącić, lecz diabeł uciszył mnie machnięciem ręki i kontynuował.
- "Daj mi skończyć człowieku. Oczywiście, że w tym wszystkim jest ukryty haczyk. Jeśli zgodzisz się na takie rozwiązanie, będziesz musiał nam zapłacić" - tu bies roześmiał się głośno.
- "Ceną za sielskie życie twojej rodziny jest to, że nigdy więcej jej nie zobaczysz, ani nie będziesz wiedział co się z nią dzieje. Do końca życia nie skontaktujesz się z bliskimi, i będziesz cierpiał w samotności. Nie będziesz świadom tego, czy jeszcze żyją, co robią, jak potoczyły się ich losy. Znikniesz z ich życia, a oni z twojego. Będzie tak, jakbyś zmarł. Przypuszczam, że na początku będzie im trudno. lecz pieniądze wyleczą ból rozstania i pozwolą na rozkoszne życie. Twoja żona i córka będą mogły kupić sobie wszystko o czym zamarzą. Nigdy nie zaznają troski i trwogi o dom czy jedzenie. Będą szczęśliwe."
- "A ja? Co ze mną? Odpowiadaj diable!"
- "Nie gorączkuj się tak, mój mały. Tobie też zapewnimy wyśmienite warunki. Jedyne co musisz zrobić, to wyrzec się na zawsze swojej rodziny. Zapomnieć o niej. W końcu zrobisz to dla ich i swojego dobra. Dasz im szczęście..."
- "A jeśli się nie zgodzę?"
- "Wtedy wszystko zostanie tak jak jest. Będziecie wprawdzie razem, ale będziecie też wegetować jak ostatni nędzarze. Prawdopodobnie ty i twoja żona rozpijecie się z rozpaczy i szybko pomrzecie, a córka zejdzie na złą drogę, bo nie będzie miała innych perspektyw"
- "Przestań!" - krzyknąłem. "Już wybrałem. Czy pozwolisz mi się z nimi pożegnać?"
- "Nie" - odparł diabeł. "Wasze nowe życie zaczyna się tu i teraz. Pozwól, że przeniosę cię do twojego nowego domu".
* * *
Minęło pięćdziesiąt lat. Przez ten czas żyłem jak cień. Zżerała mnie troska o najbliższych i ból rozstania. Nie wiem, co się z nimi dzieje, czy jeszcze żyją. Nie wiem, czy grałem po diabelskiej, czy boskiej stronie. Boję się, że nie będę nowym Hiobem.
CrommCruaich : Fajne opowiadane, ale tak jakby niedokończone. Akcja fajnie się rozkręca...