Światłość, światło. Światłość niesiona przez kobietę, na rżysku, w półmroku, na pustkowiu. Światło, którego nikt nie widzi, które nic nie zmienia. Nieistotne dla nikogo, prócz jej jednej. I może tak iść i iść z tym światłem, bo rozwijając okładkę widać, że nieokreślony cel jest daleko, jeżeli w ogóle istnieje. Samotność tajemniczej kobiety i jej światła sprawia przygnębiające wrażenie. Nie widać dla niej pozytywnej perspektywy. Przygnębienie narasta po włączeniu muzyki. W nostalgicznej wędrówce po mrocznym odludziu odkrywamy wszystkie odcienie szarości.
Powolne, ociężałe, sludgeowe melodie męczą się w towarzystwie post metalowych riffów i nieklasyfikowalnych harmonicznych dźwięków. Muzyka opada niczym mgła i prowadzona przez rozlazłe black metalowe gitary, kłębi się i wręcz dławi gęstym i dusznym oparem. Czasem przyspieszy, załomocze i ruszy wartkim nurtem, wzbogaconym wrzaskliwym wokalem, ale potem znowu osiądzie i będzie oblepiać umysł gnuśnymi, doomowymi partiami niczym szronem i świdrować skołataną świadomość ciężkostrawnymi kombinacjami gitar, niepozornej elektroniki i zgrzytliwego saksofonu. Bardzo mocnym punktem jest bas, który wykorzystuje swoją gniotącą siłę i nie szczędzi wybijających się, idealnie zgranych z perkusją, ciężkich tonów.
Nastrój, klimat pozostaje przez cały czas ten sam, jednak płyta nie jest monotonna. Jest w niej coś takiego, że jak się wpadnie w ten odrętwiający wir to można w nim trwać bez końca. No dobra, bez końca może nie, ale te czterdzieści siedem minut w zupełności. Cztery kawałki są anglojęzyczne, a ich teksty są raczej abstrakcyjne. Skąpe objętościowo, ale napisane tak wyrafinowanym słownictwem, że skupiając się na tłumaczeniu słówek, niewiele z nich zrozumiałem. Są to raczej poetyckie obrazy. Bardziej wyrazisty jest tylko motyw tytułowego słowika, który stracił skrzydła. Jego sytuacja nie jest zbyt komfortowa, tak jak wszystkiego co znajduje się na tym albumie. Jego świergot rozpoczynający ten numer, stapia się z perkusją i zaraz jeszcze z gitarą, tak, że okazuje się tworzyć muzykę jak instrument. Bardzo fajny pomysł.
Fantastyczny jest drugi „The Hunt Within”. Utwór instrumentalny, który naprawdę może oczarować i zabrać w inny świat. Dzieje się tam mnóstwo niesamowitych rzeczy i to właśnie tam swoje harce wyczynia saksofon. Tak samo zresztą sprawy się mają w ostatnim, dwunastominutowym „XXXIX”. Pozycja po polsku, ale cała długa pierwsza część jest instrumentalna. Wokal jest taki prymitywny, jakby nieczuły na żadne melodie i tonacje. Z wyjątkiem początku „Lowborn”, który kojarzy mi się z Ulver, charczy chrypliwie dodając grozy muzyce. Z początku myślałem, że nie jest zbyt dobry, ale później mi się wtopił w całość i okazało się, że pasuje. To po prostu tak ma być, ma być nieprzyjemnie.
Co ważne, wszystko co najlepsze nie znajduje się w wyróżniających się, opisanych przeze mnie utworach. Cała płyta trzyma równy, wysoki poziom i nie znajduję tu żadnych słabych punktów. Poznański Hegemone zadebiutował znakomitą płytą, pełną nietuzinkowych rozwiązań i bardzo dobrej, ciekawej muzyki.
Tracklista:
01. Diurnal
02. The Hunt Within
03. Away From the Sun
04. Lowborn
05. Nightingale
06. XXXIX
Wydawca: Hegemone (2014)
Ocena szkolna: 5
oki : sludge i saksofon - brzmi intrygująco
Harlequin : Widziałem ich na żywo i bardzo mi sie podobało. Bardzo dobry sludge/p...