HatePlow to projekt założony przez Phila Fascianę z Malevolent Creation, Roba Barretta ówcześnie z Cannibal Corpse oraz innych muzyków związanych z amerykańską sceną death metalową. Muzyka zespołu nie miała odbiegać od brutalnego death metalu, lecz jej wymiar jest bardziej społeczny i mówiący o problemach spotykanych na co dzień na ulicy, a nie w wybujałej fantazji twórców.
Gdy ukazała się pierwsza płyta HatePlow „Everybody Dies”, Rob Barrett ponownie grał w Malevolent Creation, a perkusista Larry Hanke już nie żył. Po nagraniu płyty wydarzył się wypadek, jego dom stanął w płomieniach. Wprawdzie zdołał się wydostać, ale chciał jeszcze wrócić po swojego psa i w ten sposób zginął w pożarze. Ta tragedia dla zespołu oczywiście była wstrząsem, czemu dają wyraz w krótkiej notce upamiętniające Larrego i dedykując mu album. Wstrząsające jest też wewnętrzne zdjęcie umęczonego człowieka, któremu w policzki powtykano patyki z kolcami. Nie wiem po co jest to pokazane, nijak się ma do tematyki i powagi płyty, tym bardziej, że obok znajduje się komiczny rysunek wariata jeżdżącego spychaczem z napisem HatePlow. Kończąc zaś wątek graficzny dodam, że okładka kasety Pagan Records różni się od światowych wydawnictw i przedstawia inny kadr tego samego obrazka.
Teksty dotyczą różnych dewiacji i upodleń spowodowanych w głównej mierze uzależnieniem od narkotyków, ale również i skrzywień psychicznych i seksualnych. W okładce jest również informacja, że opisywane sytuacje są prawdziwe, a zmienione zostały tylko imiona, choć, z wyjątkiem tytułu „Anally Annie”, żadne imiona tu nie występują.
„Everybody Dies” to ciężki i szybki kawałek muzyki śmierci. Perkusja przez większość czasu młóci sieczkę, a gitarowe riffy są gęste i przytłaczające. Do tego mamy charczący growling i wraz z potężnym brzmieniem, daje to obraz maksymalnej rozpierduchy. Rozwijane prędkości idą w parze z mało rozbudowanymi kompozycjami oraz niezbyt długim czasem ich trwania. Podstawą twórczości HatePlow jest skomasowane uderzenie, przygniatające zawirowanie i opuszczenie spustoszonych pozycji. Trochę podchodzi to nawet pod grindcore.
Niektóre kawałki mają nieco humorystyczny wyraz. Na pewno taki jest „The Gift Giver”, który zaczyna się trzy razy i powtarzana jest ta sama kwestia o miesiączkującej pani, która zabrudziła toaletę, za każdym razem coraz bardziej wyrafinowanym i wrzeszczącym wokalem. Podobnie wykręcony jest „Anally Annie”, gdzie sam tytuł jest jedynym tekstem, ale za to wielokrotnie i w wymyślny sposób powtarzanym.
Prawdziwą niespodzianką na koniec jest cover przeboju zespołu Cream „Sunshine Of Your Love”. Zrobiony oczywiście na brutalnie kawałek wypada fajnie i jest urozmaiceniem tego albumu, a już naprawdę ostatni jest kilkusekundowy „Pele Lopez Song” już bez wokalu.
Myślę, że sam pomysł na HatePlow się sprawdził, bo nie schodząc ze ścieżki muzycznego terroru, powstało dzieło jednak trochę nietypowe i odmienne od codziennych dokonań jego autorów. Na razie zespół musiał otrząsnąć się po stracie perkusisty, ale czas pokazał, że nie było to jego ostatnie słowo.
Tracklista:
01. Everybody Dies
02. Stalker
03. Prison Bitch
04. $20.00 Blow Job
05. Challenged
06. The Gift Giver
07. Crack Down
08. In The Ditch
09. Ass To Mouth Resuscitation
10. Compound
11. Ante Up
12. Anally Annie
13. Denial
14. Born With Both
15. Sunshine Of Your Love (Cream cover)
16. Pepe Lopez Song
Wydawca: Pavement Music (1998)
Ocena szkolna: 4+