Failor była ze mną 11 lat. Gdy ją kupowałam na pchlim targu, była małym, upierdliwym szczeniakiem. Tak upierdliwym, że dostała imię Failor, od "failure".
I była najupierdliwszym, najpoczciwszym psem na świecie.
W nocy wracałyśmy z ogniska. Taki długi spacer. Failor truchtała wokół, niuchała to tu, to tam.
Nagle zatoczyła się pod krzak.
Myślałam, że coś ją ugryzło, lub nadepnęła na coś ostrego.
A ona wyprężyła się.
I zeszła.
Minuta, może dwie.
I było po psie.
Nie zdążyłam zrobić nic.
Było stworzenie - nie ma stworzenia.
Był człowiek - nie ma człowieka.
Naoglądałam się w życiu tyle powolnych, koszmarnych agonii.
Chyba można pozazdrościć mojemu psu.