W 1982 roku Duran Duran wydało swoją drugą płytę studyjną. Jest ona dojrzalsza i lepsza od poprzedniczki, a jednocześnie podtrzymała pasmo sukcesów grupy, która zadebiutowała świetnie przyjętym longplayem. Machina pod tytułem Duran Duran nie zwalniała - wręcz przeciwnie, a dodatkowo muzycy ugruntowali sobie stałe miejsce wśród gwiazd nie tylko new romantic, bo i muzyki pop w ogóle.
Dużymi atutami albumu są spójność i dobra jakość nagrań. Na płycie znalazło się dziewięć kompozycji, które tworzą jedną całość, nie ma tutaj eklektyzmu, ani tym bardziej niepotrzebnego misz-maszu i chaosu. Praktycznie każdy utwór jest zagrany podobnie - taneczny automat perkusyjny/perkusja, elektronika (czasem mniej, czasem więcej) i fantastyczne motywy gitarowe. Dodatkowo prawie wszystkie zawierają przebojowe refreny. Czy można narzekać na nudę? Nie. Każdy numer ma swój charakter. Każda kompozycja jest inna, choć prawie wszystkie zbudowane są podobnie. W zestawie mamy zarówno electronic rock/synthpop (Rio, Hungry Like The Wolf, Lonely In Your Nightmare, czy Hold Back The Rain), jak i New Wave/dance-rock (My Own Way, Last Chance On The Stairway), synthpopowe ballady (Save a Prayer i The Chauffeur) i romans z alternatywą w nowofalowej konwencji (New Religion). I dochodzimy do ważnej kwestii. Nie tylko radosnymi tanecznymi piosenkami ta płyta stoi. Są tu bowiem ballady, które zostały już przeze mnie wspomniane. Save a Prayer i The Chauffeur to moim zdaniem jedne z najwspanialszych ballad Duran Duran (no i ten teledysk "Szofera"...), zaś New Religion z wręcz rapowanymi wstawkami potrafi zaintrygować. Lonely In Your Nightmare jest najsłabszym utworem z dziwnie wymuszoną melodią. Ratuje ją jednak mroczny i tajemniczy tekst.
Wspominałem też już o brzmieniu. A więc moim zdaniem producenci i muzycy spisali się nad wyraz doskonale. Elektroniczne dźwięki brzmią bardzo soczyście, nowocześnie i po prostu wspaniale. Są wypolerowane i dopieszczone, przez co od razu lepiej ich się słucha. Wystarczy porównać sobie choćby Save a Prayer z Enola Gay zespołu OMD. Moim zdaniem jest różnica w jakości brzmienia. Dźwięki gitary też są czyste, wpisujące się w pop rockową konwencję, a głos Simona Le Bon brzmi znacznie lepiej i ciekawiej niż na pierwszym albumie.
Jeżeli ktoś chce kojarzyć Duran Duran z kiczem i tandetą lat 80., niech posłucha albumu Rio. Może i w tamtym czasie panowie z zespołu, nazywani "the prettiest boys in rock" świetnie promowali się w MTV poprzez swój image i teledyski, a na żywo nie wypadali najlepiej (z czasem poprawili swoją koncertową jakość), ale album Rio jest moim zdaniem (i pewnie nie tylko moim) najlepszą płytą w dorobku. Niestety, był to też przedostatni longplay grupy, który zyskał zasłużoną sławę. Potem popularność Duran Duran zaczęła pikować w dół, wskrzeszana tylko dobrymi singlami. A szkoda.