Mówiłeś tworząc, o ideale wykreowanym na wzór siebie,
Zaś ja, żołnierz Twój, w swym ciele czuję chory korzeń
Co gnije odcięty od swej korony, ponuro próchniejąc w glebie.
Czuje się karłem, pośród tych z tytanów odlanych istot,
A z każdym ich krokiem, słowem i wzrokiem coraz mniejszym.
Plecy, oj me plecy styrane dźwiganiem paczek z żalem tych miernot
Ty zaś wiarę usilnie pchasz wmawiając, że będę przeto silniejszym.
Ilekroć bagaż swój zbiorę i do Cię wyruszam w drogę,
Strącasz mnie surowym gniewem, łamiąc grzbiet boleśniej coraz.
Coraz częściej poczynam kryć się gdy tylko poczuję trwogę,
Za cóż powiedz, no za cóż na twarzy Twej tak gorzki wyraz?
Godnie Cię broniłem i imię Twe sławiłem
Skórę do krwi z dłoni w zacięciu swym zdzierając,
Mieczem, któryś mi wszczepił, na truchłach wrogów rzeźbiłem
Prawa Twe jedyne ze słusznych, za jedyne wyznając.
Jednak armia nasz rozbita, a miecze z dłońmi oderżnięte
I karki nasze połamane byśmy nie mogli ku Tobie wznieść czoła.
Wiara zgniła nadmiarem krwi rozlanej i skrzydła zwichnięte,
W demonach ożyła dawna siła i każdy do pomsty woła.
Styranym już Panie naszym przymierzem
I bezsilnym wobec dalszych przysyłanych przez Cię przykazań.
Gnuśnym bowiem i zgorzkniałym stałem się żołnierzem
Podatnym na złość, wobec ciągłych na plagi skazań.
KostucH