Za sprawą poprzedniego albumu "Diminishing Between Worlds" Decrepit Birth wbił się do współczesnej elity technicznego death metalu. Niektórzy odważają się nawet twierdzić, że Matt Sotelo i spółka stali się nawet wyznacznikiem nowego trendu w tym nurcie. Nie da się ukryć, że fenomen drugiego krążka Kalifornijczyków sprawił, że oczekiwania wobec kolejnego wydawnictwa były bardzo wysokie. Pikanterii dodawał fakt, że w trakcie prac nad "Polarity" formację opuścił utalentowany perkusista KC Howard, co musiało wywołać pewne zamieszanie w szeregach tej grupy. Wielokrotnie przekładana data premiery, miesiące oczekiwań, perturbacje personalne oraz buńczuczne zapowiedzi muzyków roztoczyły wokół "Polarity" aurę wyczekiwania.
Z dniem 27 lipca można było dokonać weryfikacji tego, czy aby rzeczywiście Decrepit Birth słusznie jest nazywany nową jakością w technicznym death metalu. Po zapoznaniu się z 11 utworami zawartymi na "Polarity (w wersji digipackowej dodatkowo zamieszczono cover Death "See Through Dreams") bez wahania mogę powiedzieć, że stwierdzenie to jest mocno na wyrost.Aby mówić o zespole, że jest rewolucyjny, wyznaczający trendy, nie możemy mieć do czynienia z artystą, który powiela sam siebie. Niestety "Polarity" udowadnia, że mamy do czynienia z niczym inną jak wierną kopią tego co znaliśmy z "Diminishing Between Worlds". Sotelo i spółka nie zaskoczyli niczym nowym oferując w dalszym ciągu kawał brutalnego death metalu okraszonego potężną dawkę mocno improwizowanych, napiętnowanych neoklasyką motywów. Pewnie, że mamy tu do czynienia z wyśmienitymi instrumentalistami, którzy śmiało zaliczają się do deathmetalowej elity. Niestety poziom wykonawczy jest chyba jedyną rzeczą, którą ten album czaruje.
Kompozycyjna wtórność "Polarity" nakazuje jednak przypuszczać, że poprzedni album grupy był apogeum ich możliwości. W dalszym ciągu słuchacz jest zalewany nieustannym atakiem podwójnej stopy, miliardem neoklasycznych solówek i kaskadą riffów, z których ani jeden nie jest w stanie utkwić w głowie na dłużej. Problemem Decrepit Birth w dużej mierze jest to, że ich muzyka jest zbyt mocno improwizowana i zbyt często zmieniają się motywy. Jedni powiedzą, że to muzyka dla wymagających, inni, że przekombinowana i pozbawiona ducha. Zważywszy, że "Polarity" to takie "Diminishing Between Worlds II" przychylam się do tej drugiej opinii.
Jestem głęboko przekonany, że najnowsze propozycja Amerykanów w żaden sposób nie może zostać uznana za artystyczny sukces jakim było "Diminishing Between Worlds". "Polarity" nie posiada ani jednego znamiona, które potwierdziło by tezę, że Decrepit Birth jest czymś więcej niż grupą świetnych instrumentalistów.
Tracklista:
01. (A Departure Of The Sun) Ignite The Tesla Coil
02. Metatron
03. The Resonance
04. Polarity
05. Solar Impulse
06. Mirroring Dimensions
07. A Brief Odyssey In Time
08. The Quickening Of Time
09. Sea Of Memories
10. Symbiosis
11. Darkness Embrace
Wydawca: Nuclear Blast (2010)
Harlequin : Co nie zmienia faktu, że wszyscy uznalismy, że album jest mało interesu...
Yngwie : Hmmm. Napisałeś posta bardziej o nazewnictwie i szufladkowaniu niż o...