Coda jest kolejnym zespołem, który ma okazje wedrzeć się na polską scenę metalową, a w zasadzie rockową. "Najemnik" został nagrany pod koniec 2005 roku i teraz mamy mozliwość zapoznania się z twórczością, tego zespołu, który istnieje już od roku 1999.
Płytę otwiera utwór tytułowy. Kawałek zaczyna się motywem łudząco przypominającym motyw z "Mission Impossible". Gdy wchodzą gitary, mamy pierwszy zgrzyt - brzmienie! Werbel brzmi pusto, gitara solowa jest bardzo mocno nagłośniona - w przeciwienstwie do wytłumionej i bardzo zbasowanej gitary prowadzącej. Odnosi sie wrażenie, jakby album był nagrywany w pokoju, a całość brzmi bardzo ciężko. Niestety przez to brzmienie, wokal jest niewyraźny, co uważam za spory minus, gdyż wokalista posiada bardzo ciekawą, aczkolwiek dosyć delikatna manierę. W zestawieniu z ciężkim brzmieniem - kolejne niestety – brzmi to mało energicznie.Utwor drugi - "Train To Hell" także rozpoczyna się melodyjną solówką, aby potem przejść w kroczący, ciężki riff. W refrenie dla odmiany usłyszymy riff jakby wyjęty ze "Sztucznego Oddychania" Turbo lub "Slave To The Grind" Skid Row. Melodia jest delikatna, wręcz balladowa, co ponownie w zestawieniu z szybszymi riffami bardzo kontrastuje. Trzeba także zauważyc, że solówki gitarowe są jedynie poprawne.
"Feel" to ballada rozpoczynająca się piszczącym gitarowym motywem, podrasowanym perkusyjnym łomotem, aby po chwili przejść w standardowe hardrockowe riffowanie przeplecione ponownie przeciętnymi solówkami. Znowu odnoszę wrażenie, że wokal jest zbyt delikatny, ale nie jest to już tak irytujące jak w poprzednich numerach. W refrenie jest odrobinę ciężej, utwór jednak jest co najwyżej poprawny, nieskomplikowany w swojej konstrukcji, z powtarzającym się na okrągło, jednym motywem. Warto odnotować, że główne solo w tym utworze jest naprawdę dobre - bardzo melodyjne i smutne.
"Private Score" zaczyna się całkiem fajnym, ciężkim, rockowym riffem utrzymanym w konwencji Black Label Society. Nawet partie wokalne w niższych rejestrach w dużej mierze przypominają Zakka Wylde. Niestety, po raz kolejny czegoś w tym utworze brakuje - pomimo tego, że kawalek jest naszpikowany solówkami, po raz kolejny niestety bardzo przeciętnymi.
"What The Game?" rozpoczyna się najlepszym jak dotąd, motorycznym riffem, na tle którego niestety wokal praktycznie nie istnieje - brzmi fatalnie, nie idzie zrozumieć co wokalista śpiewa. W połowie utworu robi sie ciekawiej, gdzie po akustycznym motywie, otrzymujemy jego cięższą wersję i utwór nabiera trochę szybkości. Otrzymujemy nawet całkiem niezłe solo.
Płytkę kończy "Wieczny Sen" - jedyny naprawdę dobry numer z tego wydawnictwa. Kawalek rozpoczyna się akustycznym intro z towarzyszacymi mu skrzypcami. Dalej jest bardzo smutno, bardzo delikatnie, miejscami nawet jazzowo. Wokalista pokazuje tutaj swój nieprzeciętny talent, barwa jego głosu świetnie wkomponowuje się w stylistykę tego utworu. Otrzymujemy także solo na skrzypcach, a zaraz potem akustyczne - całość bardzo subtelna, ładna, smutna, wręcz płaczliwa.
Ciężko jest jednoznacznie wypowiedzieć się na temat tego wydawnictwa, gdyż brzmienie "polożyło" zawartość. Jestem przekonany, że gdyby "Najemnik" został poprawnie wyprodukowany, brzmiałby o wiele lepiej. W zespole tkwi jakiś potencjal, ale nie sadzę, aby na dzień dzisiejszy było to wystarczające, ażeby się wybić. Utwory same zaś w sobie są bardzo przeciętne, a momentami nawet poniżej przeciętnej.
Wiem, że zapomnę o tym zespole szybko, gdyż zwyczajnie mowiąć, "Najemnik" mnie w żaden sposób nie przekonał.
Wydawca: płyta wydana przez zespół (2006)