Błogo zalegając spokojnym w łożu wygodnym -
Ujrzałem się człowiekiem-stworzeniem ubogim
Dziwnie jak na nastrój mej krainy pogodnym.
Otóż rolę żniwiarza pełniłem tych rozległości
Przy wartkim strumieniu Acherontem zwanym.
Smak jego czystszy od noworodka niewinności
Ale kolor z grobowych podziemi wypłukanym.
Przysiągłbym też, że nic w tej wodzie nie żyje
Gdy tak dziwnie barwą zdawałby się martwą.
A jednak co w wodzie kąsa - piranie i żmije -
To z prądem tętni czając się cicho za tratwą.
Nazwy krainy nie wolno nikomu wypowiadać
Bowiem wymowa jej śmiertelnym wyziewem.
Nie jeden przybysz chciał o niej opowiadać
Lecz trwoga za język chwyta z przerażeniem.
Ponoć Ci, którzy zebrali k' temu odwagę
Znikali w czeluściach królewskich piwnic.
Tam czekała ich surowa kara za zniewagę
Skąd już nie wydostaje się żyw nikt i nic.
Sam Król staje na czele sędziów trybunału
I wydaje sprawiedliwe acz surowe wyroki.
Potem już tylko donośny huk hejnału
I liczne karawany. A na nich zwłoki.
Pamiętam oczy tych trupów wywożonych
Których wzrok utkany był szaleństwem.
Jakby w amoku cierpień zamrożonych
Wścieklizną katów i ich bezeceństwem.
Ponoć boskie Erynie temu przewodzą
Krwią cierpiętników się rozkoszując.
Wciąż nowych tortur odkryć dochodzą
Na niezliczonych ofiarach je testując.
Ponoć włosy ich są barwy krwi zakrzepłej
I poskręcane niczym ciała męczenników.
Ciała i usta o temperaturze stali ciekłej
W sukniach z ogni wiecznych świeczników.
Światło tutaj jest taką samą rzadkością
Jak pole na, którym nie byłoby kości.
Zmierzch i noc też nie są codziennością -
Wieczny mrok w całej swej okazałości.
Nie narzekałem też na nikłą ilość urodzaju
Mimo, że niebo czarną satyną zasnute.
Nie trwożyło jakiego jest żniwo rodzaju
Ani, że smakiem trącało jak to co zepsute.
To co oddawała ziemia było szare i bure
Pozbawione jakichkolwiek jasnych barw.
Wino z nich robione przypominało lurę
A jedzenie błoto lepkie, pełne larw.
Nie opodal mnie wioślarz wybitny mieszkał
Służąc za opłatę, przez rzekę przewoził.
Swój chłop acz humorem nie rozpieszczał -
Charon - wioślarz co lękliwym przewodził.
Z nim razem na polowanie wyruszaliśmy
Przechytrzyć Cerbera - kundla dzikiego.
Sprzed pyska zwierzynę podbieraliśmy
Unikając kłów i wzroku wściekłego.
Zwierzęta choć potężne i jak byk zwaliste
Pachnące wilgocią i wędzoną zgnilizną.
Ścierwo ich słodkie aż zmysły mgliste
Ale lepsze od robaków z bagien mielizną.
Krainę mą otaczają strzeliste góry Kurhanu,
Których szczyty są nie zdobyte i dziewicze.
Ona zaś czarną źrenicą zielonego oceanu
Landu i lasów, którego wielkości nie zliczę.
Nad nią chmury zmorą ciągłą obwisłe
Niczym piersi umęczonej prostytutki,
Powietrze ostre, piekące w oczy i skisłe
Czego zalegających trucheł skutki.
W niej drzewa wyniosłe i sękate
Otoczone polami gęstych traw.
Zielenie soczyste i pstrokate,
Gdzieś spogląda czarny staw.
Dość młodym będąc dotarłem w te strony
Niczym Odyseusz z wojny do domu wracając.
I zwiodły mnie powitania i tubylców pokłony
Nie wiedząc kiedy jednym z nich się stając.
Ciało me pozostało takim w jakim przybyłem:
Pełen dumy, chwały, tęsknoty i blasku.
Czasu na jego zniszczenie w ogóle nie zużyłem
Jednak w umyśle pełno starczego wrzasku.
I nastał dzień kędy zasnąłem snem lepkim,
Zalegając spokojnym i wygodnym na marach.
Valles lacrimarum przytuliła mnie lekkim
Zostawiając po mnie ślad w rozkładu oparach.
KostucH
comte-de-Noir : Wkręca wyobraźnię.