Żona mówi do męża: „Ale ty jesteś debilem. Jesteś takim debilem, że gdyby był konkurs na największego debila to zająłbyś drugie miejsce.” „Dlaczego drugie?” – pyta mąż. „Bo jesteś takim debilem, że nawet takiego konkursu nie potrafiłbyś wygrać.” Parafrazując. „My Chim… Amoi Chim… Ailways Chim” Capri Sancti to moja najgorsza kaseta. Jakbym sobie ułożył wszystkie płyty i kasety od najlepszej do najgorszej to ta byłaby na przedostatnim miejscu.
Capri Sancti to projekt, który działał w latach 1991-1996 w Kielcach. W tym czasie wydał kilka demówek, z których jestem posiadaczem jednej, właśnie „…My Chim… Amoi Chim… Ailways Chim”. Musze przyznać, że jest to ewenement w mojej kolekcji, w której znajduje się wiele dziwolągów, pomyłek i nieporozumień. To jest jednak wyjątkowe. Jest bowiem aż tak żałosne, że nabiera wartości kabaretowych. Normalnie koń by się uśmiał.
Nie wiem co to za język, w którym wyrażony jest tytuł i poszczególne części tego kabaretu. Chyba są tam ukryte jakieś słowa, które trzeba sobie samemu rozszyfrować. Podobnie niezrozumiała jest część dźwiękowa, jak i nic nie przedstawiająca okładka. Coś dudni, coś szumi, coś uderza bez żadnego ładu i składu, a do tego ktoś strasznie drze mordę. Ot, cała charakterystyka „…My Chim… Amoi Chim… Ailways Chim”. Czasami można odróżnić, brzdąkanie na gitarze akustycznej i jakieś wciskanie klawiszy. To już i tak sukces, bo głównie nic nie słychać.
„…My Chim… Amoi Chim… Ailways Chim” to taka w pełni zasłużona jedynka. Trzeba było naprawdę się postarać żeby nagrać coś takiego. Za te starania aż bym dał plusa, ale może bez przesady.
Ps: „Special fuck to the trendy kids…”
Tracklista:
1. Numluf Inlep Erusbo Kitnamor
2. Ailwys Chim
3. Aniomfys Eripsed
4. Namen Holy Sesbo
5. Sidh
Wydawca: Capri Sancti (1994)
Ocena szkolna: 1