Moja psiapsióła się „osłoniła” – znaczy się: urodziła córeczkę. „Osłoniła” się jest jednak całkiem trafnym określeniem, bo w ostatnich miesiącach wyglądała jak słonica. Zatem, skoro kotki się kocą, suki mają szczeniaki i się szczenią, to słoń się słoni (słania?). W każdym razie na świat przyszła mała słoniczka – Zuzia.
Ale nie o meandrach okolicznościowego słowotwórstwa chciałam napisać, a o „damskim pierdolcu”, tudzież „babskiej magii”.
Bo we wszystkie kobity, które usłyszały o „osłonieniu”, niezależnie od tego czy mniej czy bardziej zżyte z młodą mamą, jakby coś wstąpiło. Telefony, sms’y, dyskusje on-line: ile mierzy, ile waży, jak poród, co robić, czego nie, co kupować a co wyrzucić z domu. Nastąpiła taka kumulacja emocji, że z nieco mniej entuzjastycznym podejściem do macierzyństwa lepiej się nie odzywać. Nawet zwyczajna powściągliwość w wyrażaniu zachwytów nie jest dobrze widziana. Kordon ochronny wokół maleństwa i mamuśki został utworzony. Stado kwok czuwa! „Złe oka”, uroki i "cioty” miejcie się na baczności!
Oczywiście wszystkie „dobre rady” wynikają z dobrych chęci, ale mnie mam pojęcia jak moja psiapsiółą może to znosić w takim natężeniu. Zuzka - przyczyna wszystkiego, objęła we władanie dwie ciepłe bańki z mlekiem, więc ma wszystko w nosie. Ja stojąc obok, jestem zmęczona tym rozgardiaszem. Faceci przezornie się wycofali i mają na wszystko oko z daleka.
A jak patrzę na to całe zamieszanie, to jestem niemal pewna, że tak musiały wyglądać stada jaskiniowców.
„Opowiem Ci bajkę, jak kot palił
fajkę a kocica papierosa – upaliła kawał nosa.
Prędko! Prędko! Po doktora, bo kocica
bardzo chora.
Przyjechał pan doktor z wielkim
brzuchem a kocica? Myk! Pod fartuchem.”
konikowa opowiastka na dobranoc.