„Pentecost III” nie jest uznawany za pełny album Anathemy, choć na takie miano z pewnością zasługuje. Utworów wprawdzie formalnie tylko pięć, ale w większości długaśnych, więc w sumie jest ponad czterdzieści jeden minut muzyki. Muzyki, która zamyka pewien rozdział w historii zespołu. Po raz ostatni bowiem na wokalu wystąpił Darren White i po raz ostatni możemy usłyszeć doom metal w ich wykonaniu.
Brzmienie jest ciężkie, atmosfera gnuśna i raczej powolna, ale dużo tu też przestrzeni i łagodności wprowadzającej już w nową erę. Wokal jest jękliwy i taki strasznie tęskny. Wszystko co śpiewa, czy też często prawie mówi, jest przejmujące i przeszywające . Tekstu jest niewiele, szczególnie jak na czasy trwania kompozycji, ale może właśnie dlatego jak już jest to sprawia wrażenie ważnego. Takie uniesienia jak „My Kingdom” czy „Because we are gods” są kulminacyjnymi momentami narastającego długo napięcia.
Oprócz tej nostalgii Anathema serwuje wszechobecny nastój grozy. W powietrzu czuć coś niedobrego, jakby cały czas było pochmurno i zbierało się na burzę. Nawet te, wyłaniające się, bardziej melodyjne riffy i skoczniejsze zagrywki, zdają się tylko zwiastować jakiś nadciągający katastrofizm. Taki bardzo mroczny jest instrumentalny numer tytułowy. Z kolei ostatni „Memento Mori”, choć w przeważającej części grobowy i wolny, jest momentami bardzo mocny, wręcz death metalowy i z growlingami. Piszę ostatni, ale to tylko oficjalnie, bo w rzeczywistości są tam jeszcze dwa krótkie, ukryte kawałki. Jeden to takie, szumiące wichrem i poszarpane krzykiem, intro, a drugi jest metalowy z wykrzyczanym 666.
Tak jak już napisałem „Pentecost III” spełnia wszelkie kryteria do bycia pełnowymiarowa płytą. Przede wszystkim spełnia je też pod względem muzycznym, bo jest to natchniona i monumentalna sztuka. Fajnie jest czasem się wgłębić w coś tak starego.
Tracklista:
1. Kingdom
2. Mine Is Yours to Drown In (Ours Is the New Tribe)
3. We, the Gods
4. Pentecost III
5. Memento Mori
Wydawca: Peaceville Records (1995)
Ocena szkolna: 4+