Siódma płyta Amorphis była przełomowa dla tego zespołu ze względu na pojawienie się nowego wokalisty. Po nagraniu czterech albumów grupę opuścił Pasi Koskinen, a jego miejsce zajął, charakteryzujący się dredami do pasa, Tomi Joutsen. Wpływu na muzykę mieć nie mógł, gdyż ta była już w całości skomponowana zanim dołączył do zespołu, jednak okazał się bardzo wszechstronnym śpiewakiem, wiele wnoszącym do końcowej produkcji.
Wykorzystuje całą gamę różnorodnych wokali, modulowanych w zależności od potrzeb. Jest i delikatny śpiew, jest i bardziej krzykliwy i rockowy, są wreszcie i zdarte growlingi. Właściwie w każdym kawałku mamy do czynienia z różnymi barwami i żaden nie jest zaśpiewany jednostajnie. Wszystko zmienia się dopasowując do muzyki, która również nie jest jednorodna. Amorphis ukazuje różne odcienie grania, od tych spokojnych, progresywno rockowych, po naprawdę ciężkie death metalowe fragmenty. Tu również klimat może zmieniać się w ramach jednego numeru i to nie jest tak, że jedne kompozycje są ciężkie, inne lżejsze, tylko wszystko płynnie się ze sobą miesza i tworzy specyficzny klimat. Klimat dzikiej natury, zjawisk przyrodniczych. To nastaje dzień, to nadchodzi wiosna. Chmury, księżyc, ogień, dym. Takie są tematy tekstów. Takie są też obrazy we wkładce. Strumień, drzewa, rośliny. Amorphis proponuje wycieczkę po dziewiczych, północnych terenach, a przewodnikiem jest Kalevala, konktretnie jedna jej opowieść o Kullervo, która jest inspiracją do całej warstwy lirycznej, co jest wyjaśnione we wkładce.
Płyta zaczyna się wątkiem elektronicznym, choć w dalszej części nie należy się spodziewać zbyt dużo komputera. Dalej następuje energiczny riff i całkiem skoczny, ale ze spowolnionym refrenem, „Two Moons”. Najbardziej wyrazisty jest drugi „House Of Sleep”. Wyróżnia się on względem reszty płyty. Wydaje mi się, że jest taki komercyjny, stylizowany specjalnie na radiowy przebój. Ma delikatny klimat i wybijający się refren. „Leaves Scar” to pierwsze mocniejsze dźwięki, z wykorzystaniem growlingu. Bardzo fajne są gitary, podobnie zresztą jak w następnym „Born From Fire”. Dwa świetne numery. Nie ma sensu wypisywać każdego kawałka, w którym jest dobra gitara albo refren. Naprawdę cała płyta obfituje w bardzo solidne gitarowe, metalowe granie, są porządne solówki i mimo wielu zwolnień i klimatycznych wstawek jest to kawał muzycznej uczty.
Piąty „Under A Soil And Black Stone” jest przykładem zmienności stylistycznej. Zaczyna się wolno, wręcz balladowo, by się rozkręcić do porządnej i ostrej rockowej jazdy. Z kolei, zaczynający się charakterystycznymi dla Amorphis klawiszami, szósty „Perkele (The God Of Fire)” od początku jest ciężki i brutalny, co sprawia, że, mimo spokojniejszego refrenu, jest najmocniejszym kawałkiem na płycie.
„Eclipse” to bardzo dobra płyta. Łączy epickość z ciężarem w odpowiednich proporcjach, przez co nie zanudza, a wręcz przeciwnie, ma wiele do zaoferowania. Dla mnie najważniejsze, że panowie grają metal i to słychać wyraźnie, właściwie przez cały czas. A, że potrafią ubarwić go na swój sposób, wytworzyć charakterystyczną dla siebie i swojej szerokości geograficznej, atmosferę to tylko jeszcze lepiej. Ja jestem na tak.
Tracklista:
01. Two Moons
02. House Of Sleep
03. Leaves Scar
04. Born From Fire
05. Under A Soil And Black Stone
06. Perkele (The God Of Fire)
07. The Smoke
08. Same Flesh
09. Brother Moon
10. Empty Opening
Wydawca: Nuclear Blast (2006)
Ocena szkolna: 4+
leprosy : Recenzja bardzo fajnie skrojona i nic więcej. Płyta komercyjna, dali dup...
zsamot : Wujas- super, jedna z lepszych Twoich recenzji. ;) A masz je przecież na wy...