Deathlust był mi dotychczas tworem zupełnie nieznanym. Kiedy więc dostałem do recenzji ich najnowszy materiał pomyślałem, że znów będzie to jakiś rechot, który przesłucham raz, góra dwa, by następnie wypoziomować nim chybotliwe biurko. No i co? Jak zwykle sprawdziła się znana maksyma: „rachuj, rachuj i tak wszystko na ch..”. Płytka kręci się już nasty raz w odtwarzaczu, a biurko jak się chwiało tak dalej nie trzyma poziomu.