Ulica tonęła we mgle wyziewów ze
studzienek kanalizacyjnych. Czarne monolity zabudowań lśniły jak
świeżo wygarbowana skóra. O metalowe płyty chodnika uderzyły
czarne i ciężkie krople deszczu. Spojrzałem w górę, tam gdzie w wiecznym mroku gubiły się wszystkie spojrzenia ciekawskich, skazane na wieczną tułaczkę po bezkresnych konturach zabudowań. „Deszcz?” W moim świecie deszczem nazywaliśmy tą czarną i smolistą breję, o metalicznym smaku, która leciała z bóg wie jakiej otchłani.
Komentarze WylizanySnem : WTF
leszekamg : Świetne opowiadanie, https://twojarandeczka.pl/