Bremenn jest na etapie promocji swojego debiutu "Flowers Of Fall", ale także pracy nad nowym wydawnictwem. O tym, a także o długiej juz historii zespołu rozmawiam z jego gitarzystą i liderem - Grzegorzem Kabasą.
Witaj, Grzegorz. Bremenn to nie jest nowa marka na rynku muzycznym, jednak ja spotykam się z nią dopiero teraz. Powiedz mi i podobnym abnegatom parę słów o zespole. Skąd jesteście? Kiedy powstaliście? Co ważnego wydarzyło się do czasu powstania płyty i kto obecnie tworzy Bremenn?
Można mówić o dwóch odsłonach marki Bremenn. Pierwsza z nich to projekt czysto wirtualny, którego początki sięgają 1995 roku. Działając jako odwieczny prywatny buntownik i kontestator postanowiłem napisać kilka utworów stylistycznie nawiązujących do pragnienia mojego serca i duszy, czyli do muzyki rockowo-elektronicznej. Efektem były utwory zarejestrowane w pamięci komputera, do których starałem się dopisać teksty związane z moimi poglądami na otaczającą rzeczywistość. Muzyka dość prosta, bez wirtuozerskich zapędów, ale dynamiczna, czasem ostra, wzbogacona syntetycznymi dźwiękami różnych klawiszy. Chodziło bardziej o uzyskanie nastroju, wywołanie emocji niż popisy typu „szybszy od wiatru”.
Drugi etap to przemiana komputerowych wizji w „żywy” zespół. Stało się to dopiero w 2003 roku, kiedy udało mi się skompletować pięcioosobowy skład. Pierwszą i dotychczas jedyną piosenką nagraną w języku polskim jest kompozycja „Historia ostatnia” zrealizowana w 2004 roku na potrzeby filmu Andrzeja Mathiasza „Numer”. Film nie należy do nurtu komediowego, stąd i utwór Bremenn nawiązujący do tematyki obrazu ma charakter anty-rozrywkowy. Piosenka znalazła się także na wydanej w 2006 roku EPce Promo wraz z utworami Lies won’t die i Single Idol.
Jednocześnie z działalnością koncertową rozpoczęliśmy prace nad koncepcyjnym albumem „Flowers Of Fall”, który ostateczne ukazał się w lutym 2013 roku. Prace trwały długo, ale wynika to z pewnego sposobu myślenia. Muzyka i treści, które zawarte są na płycie musiały w nas dojrzeć, musiały się zakorzenić w naszych umysłach. Klepanie piosenek metodą „im więcej tym lepiej, nieważne o czym byle był hit”, nie leży w naszej naturze. Pochodzimy
z Lublina jednak staramy się, aby nasza twórczość dotyczyła zjawisk uniwersalnych. Problemy, z jakimi boryka się bohater płyty „Flowers Of Fall” mogą spotkać każdego, niezależnie od miejsca, w którym żyje. Stąd, aby dotrzeć do słuchaczy także z innych krajów używamy w utworach języka angielskiego. Oczywiście wielokrotnie stawiano to nam jako zarzut, ale to kwestia zrozumienia naszej artystycznej koncepcji.
Obecnie staramy się za pomocą mediów: radia, telewizji, prasy i internetu rozpowszechnić słowno-muzyczne treści płyty „Flowers Of Fall”, jednocześnie pracując nad utworami na kolejny album. Optymistyczne jest to, że mamy wiele pozytywnych recenzji ze strony mediów zagranicznych, co oznacza, iż jesteśmy w jakiś sposób rozumiani i ponadlokalny charakter naszych muzycznych eksperymentów ma sens. Oczywiście daje to też poważny zastrzyk energii do dalszej działalności.
Zdarzają się koncerty, lecz nie są one zbyt częste ze względu na kompletny brak profesjonalizmu ze strony wielu tzw. „organizatorów”. O tym mogę napisać już pracę doktorską, więc na razie koniec tematu.
Personalnie, po paru zmianach, obecny skład Bremenn to: Krzysztof Anulewicz –wokal (zastąpił Jakuba Tabaczewskiego), Atek Radej - gitara, programowanie (zastąpił Mirosława Nieściora), Grzegorz Kabasa – gitara, programowanie, Tomasz Graczyk – gitara basowa, programowanie, Piotr Kurczuk – perkusja.
Jak wspomniałeś, siedzą w Tobie zapędy rockowo-elektroniczne. Co było pierwsze? Jako odbiorca interesowałeś się rockiem, może jakimś metalem i w pewnym momencie urzekła Cię elektronika, czy Twoje gusta były skierowane na techno/house i nagle odkryłeś siłę gitar i perkusji?
Moim pierwszym i podstawowym do tej pory instrumentem jest gitara. Zaczynałem w wieku 15 lat od klasycznego składu rockowego (gitara, bas, perkusja). Muzyka rockowa była na fali, media nie miały bzdurnych, komercyjnych uprzedzeń typu: ”za długie utwory”, „za ostre granie”, „tylko wielkie przeboje”, „ma być łatwo, miło i przyjemnie”. Z tamtych czasów pochodzą wspaniałe zespoły z kręgu rock, metal, blues i pop. Nie neguję żadnego gatunku muzycznego. Może nie czuję R&B czy komercyjnego Hip-hopu, (Disco-Polo nie nie traktuję jako muzykę, jest to zjawisko ubliżające artyzmowi), ale od lat słucham różnorakich dźwięków od Czajkowskiego, Abby, Davisa, Lounge Lizards, The Doors, Rush, Hendrixa, AlphaVille, Ultra Vox, po Iron Maiden, Metallice, Mansona, Clawfinger i setki innych. Gatunek zwany muzyką elektroniczną kojarzył się z Jarrem, Vangelisem, Tomitą i moim ulubionym Tangerine Dream, o techno/hous w tamtych latach nikt jeszcze nie słyszał. Komponując utwory Bremenn nie stawiałem żadnych ograniczeń co do instrumentarium. Czułem, że chcę stworzyć muzykę enegretyczną, rytmiczną, ostrą, wciągającą emocjonalnie. Jednocześnie pragnąłem, aby odzwierciedlała stan mojego umysłu, który przesycony był lękiem przed industrialnością współczesności i buntem przeciw hołdowaniu gustom tzw. masowego odbiorcy. Instrumenty elektroniczne idealnie odzwierciedlały tę sytuację. Ich często posępne brzmienie nadawało utworom minorowy charakter, o który mi chodziło. Poza tym mnogość barw stanowi silną inspirację do tworzenia nowych pomysłów. Obecnie metalowe gitary i elektronika są dla mnie naturalnym połączeniem, co nie wyklucza, że w Bremenn zagram kiedyś np. na bajno czy przedszkolnych cymbałkach.
Czy w związku z tak szerokim źródłem poszukiwań i inspiracji odbierasz Bremenn jako twór zupełnie indywidualistyczny czy jednak wpisuje się w ramy jakiegoś nurtu? Kto tworzy tak zwaną scenę Waszego klimatu? Z kim chciałbyś zagrać jakiś prestiżowy koncert?
Byłoby dalece posuniętą naiwnością myśleć, że Bremenn tworzy jakiś nowy nurt muzyczny. Te dźwięki są oczywiście wypadkową tego czego słuchałem przez całe życie. Nie staram się niczego naśladować, ale i nie skupiam się na wymyślaniu „na siłę” czegoś niby super-oryginalnego. Muzyka Bremenn wypływa z potrzeby tworzenia, z pragnienia wyemitowania i przekazania słuchaczom wewnętrznej energii, chęci wypowiedzi na tematy absorbujące mój mózg, uwolnienia myśli w postaci kompozycji słowno-muzycznej. Energia muzyki rockowej, metalowej jest mi bliska, piękno barw syntezatorów też wywołuje emocję. Czasem jest to nostalgia, czasem niepokój, obawa, a czasem uduchowienie i delikatność. Opinie na temat gatunku jaki gramy są różne. Ktoś nazwał Bremenn zespołem industrial-metalowym, rockowym i ta nalepka została, ale słyszałem też o elementach gothic-rocka. Rozumiem, że media i słuchacze lubią mieć wszystko poszufladkowane, jednak nie jest to dla Bremenn istota zagadnienia. Ważne, aby ta muzyka wywoływała emocje i nakłaniała do refleksji nad sobą i otaczającą rzeczywistością. Pewnie w krajach „wysokiej rozdzielczości” zespołów zbliżonych gatunkowo do Bremenn jest wiele. Te najmodniejsze to Marilyn Manson, Clawfinger, Rammstein, Die Krupps, Laibach, Zeromancer, Dope Stars Inc., Pitchshifter, Celldweller, Megaherz.
Ważniejsze dla Bremenn jest nie z kim koncert, ale dla kogo? Granie dla publiczności „pod wpływem.......”, która tylko krzyczy „czadu” albo „napi........lać” nie należy do przyjemności. Oczywiście występ u boku grupy światowego formatu jest zawsze wskazany. Tutaj preferowałbym starą gwardię: Pink Floyd, Led Zeppelin, UltraVox. Wbrew pozorom są to zespoły, które wywarły istotny wpływ na muzykę Bremenn.
Chciałbym wrócić jeszcze do tej działalności koncertowej. Wspomniałeś o złych doświadczeniach z organizatorami takich imprez, jednak wszędzie dookoła odbywa się mnóstwo występów na żywo. Zastanawia mnie dlaczego Bremenn ma z tym problem. Czy nie wynika to może z wysokich wymagań odnośnie np. oświetlenia, efektów itp.?
Działalność koncertowa Bremenn jest ograniczona z wielu powodów. Główny problem to rodzaj wykonywanej muzyki. Wielu organizatorów słowo metal kojarzy to z mega-głośnym jazgotem, satanistycznymi tekstami, darciem Biblii i demolką sali koncertowej. Do tego „industrial” - czyli właściwie nie wiadomo co i sprawa zamknięta.
Kolejny minus to kwestia popularności. Nie jesteśmy zespołem modnym, nie produkujemy naiwnych, skocznych „hitów”, więc nie jesteśmy atrakcyjni dla masowego odbiorcy. Dla większości słuchaczy muzyka jest obecnie tłem do zabawy, a nie wartością samą w sobie. Media nastawione na masowość interesują się podawaniem na tacy piosenek, które podobają się inżynierowi Mamoniowi, bądź lansują utwory wykonawców pochodzących z wielkich wytwórni. Rozgłośnie tzw. niezależne mają zazwyczaj zasięg ograniczony i nie gwarantują powszechnego efektu marketingowego zwanego „popularność”. Wniosek: bierzemy Braci Golec to się zawsze sprzeda.
Często odnoszę wrażenie, że organizator chce udowodnić, że robi wielką łaskę zespołowi pozwalając na koncert w jego klubie, oczywiście przyjmując a priori, że Bremenn wydrukuje plakaty, przeprowadzi medialną kampanię reklamującą koncert, zapłaci: sobie za hotel, obsługę techniczną, transport, wyżywienie i wspaniałomyślnie zagra za darmo, no bo przecież się promuje, inni muszą zarobić. Tylko, że my jesteśmy muzykami i nie napadamy na banki. Coraz trudniej zagrać koncert biletowany, gdyż modne „gwiazdy” uczestniczą w piknikach, festynach itp. gdzie wstęp jest wolny. Oczywiście zarabiają poważne kwoty tyle, że płacone przez sponsorów np. browary. Naród wypije wystarczającą ilość piwa aby pokryć koszty imprezy, a jednocześnie przyswaja sobie regułę: ”za muzykę się nie płaci, a koncerty są za darmo”.
Co do wymagań technicznych, są one na poziomie przeciętnym, żadnych gwiazdorskich zachcianek. Garderoba z lustrem światłem i kilkoma krzesłami, scena o wymiarach umożliwiających rozstawienie sprzętu, odsłuch i nagłośnienie widowni, mile widziany ekran do wyświetlania wizualizacji. To absolutny standard i nie ma tu nic nadzwyczajnego.
Reasumując, Bremenn zagra wszędzie tam gdzie zostanie potraktowany w sposób profesjonalny, bez idiotycznych wymagań z naszej strony, ale i bez traktowania nas jak amatorów z prowincji, którym można wcisnąć każdy kit. Nie z nami te numery Bruner.
OK, przejdźmy do płyty. Na początek trochę prywatny wybieg. Podejrzewam, że czytałeś moją recenzję "Flowers Of Fall", która ukazała się na Dark Planet dwa miesiące temu. Uważasz, że jest rzetelna i profesjonalna, czy są tam jakieś bzdury? Jeśli tak, to teraz możesz mi nawrzucać:)
Podstawowy zarzut to fakt, że nie napisałeś nic o naszej urodzie (przystojni, eleganccy itp.). Poza tym nic o tym, że dbamy o higienę jamy ustnej, nie prowokujemy do bójek ulicznych, nie cierpimy słowa „celebryta” i zwrotu „gusty masowego odbiorcy”. Poza tymi kardynalnymi błędami wszystko jest w porządku. Prześlij oficjalne przeprosiny do szpitala psychiatrycznego w Tworkach i sprawa załatwiona. (Teraz trzeba się śmiać!!!!!!!)
PS. Nie mogę nic wrzucić, bo i tak nie dorzucę. Recenzja zawodowa nie mam uwag.
W takim razie zainteresowanych opisem zawartości krążka odsyłam do tego tekstu. Napisałem tam, że "Alice" przypomina mi Stahlhammer, znasz w ogóle taki zespół? Dostrzegasz jakieś podobieństwo?
Zespół mi Stahlhammer jest mi znany przelotnie i stąd bardzo małe prawdopodobieństwo, aby jego muzyka wpłynęła na powstanie utworu „Alice”. Jednak po przesłuchaniu kilku utworów postanowiłem głębiej zainteresować się twórczością tej grupy. Nie jest to dla mnie muzyka odkrywcza, otwierająca nową dźwiękową epokę, ale ja tego wcale nie oczekuję. Lubię takie dźwięki i nie mam powodu do jakiejkolwiek krytyki.Często słyszy się sugestie słuchaczy „zagrajcie coś nowego”. Problem polega na tym, że nikt nie wie co to jest to nowe. Znam setki przykładów na twórczość, która uważana jest przez fanów za całkowicie nowatorską, a słychać w niej dźwięki, zagrywki, pomysły wymyślone czterdzieści lat temu. Wykonawców, którzy wykreowali rzeczywiście całkowicie odmienny i niepowtarzalny styl jest na świecie wcale nie tak dużo. Z pewnością, każdy twórca czerpie ze spuścizny poprzedników. Istotna jest umiejętność opowiedzenia znanej historii własnymi słowami. Inna sprawa, zdarza się, że coś oryginalnego pojawia się przypadkiem i sam twórca nie zdaje sobie sprawy, iż wymyślił „niebo”. Skojarzenie „Alice” z muzyką Stahlhammer to dowód na to, że każde serce bije nieco inaczej i każdy odczuwa dźwięki po swojemu. I tak ma być, bo jesteśmy różni i różnie postrzegamy świat, także piosenki. Podobieństwa? Są - i my i oni gramy rock'and'roll. Ot, i cała moja filozofia na ten temat.
Dobra, jak ktoś się już przekonał do Bremenn to gdzie może kupić płytę, a jak ktoś jeszcze do końca nie jest przekonany to gdzie może co nieco posłuchać?
Płytę możecie nabyć w wersji cyfrowej na całym świecie poprzez: Amazon.com, Deezer.com, eMusic.com, iTunes.com, SoundPark.pl i Spotify.com. Informacje o sprzedaży internetowej znajdują się także na stronie zespołu www.Bremenn.pl w zakładce - Sklep
W sprawie zamówienia płyty w wersji CD (płyta, książeczka opakowanie-plastik), trzeba kontaktować się z zespołem pod adresem
kontakt@bremenn.pl
Jeśli chodzi o oficjalny materiał promocyjny znajduje się on pod adresami:
https://www.facebook.com/photo.php?v=10200592568925416
http://www.youtube.com/watch?v=rpWxQk7jiTQ
Utwory z płyty „Flowers Of Fall” dostępne są na stronie zespołu i na Facebooku
www.facebook.com/BREMENN oraz w wielu innych miejscach internetu.
Wspomniałeś, że pracujecie nad nowym albumem. Na jakim jesteście etapie. Kiedy możemy się spodziewać drugiego dzieła Bremenn?
Działalność Bremenn to nie fabryka gwoździ. Nie nastawiamy się na ilość, gdyż jesteśmy przekonani, że nie przekłada się to na jakość. Praca nad nowym albumem zawsze poprzedzona jest poszukiwaniami. Staramy się odnaleźć w sobie i wokół nas inspirację, poczuć energię, jakiś silny imperatyw, który wskaże nam kierunek, drogę, którą mammy podążać. Obecnie powstają pomysły, robocze wersje utworów, zbieramy tematy, przeobrażając je w teksty piosenek. Ponieważ nie jesteśmy ograniczeni żadnymi zewnętrznymi naciskami, nie musimy niczego robić terminowo i pod dyktando. Wyznajemy pogląd, że o muzycznej zawartości płyty powinni decydować sami twórcy, a nie znawcy rynku, trendów, gustów i mód, dlatego następny album ukaże się w momencie kiedy dojrzeje w nas chęć podzielenia się z publicznością nową muzyczną opowieścią. Presja ze strony kogokolwiek z zewnątrz ma tu drugorzędne znaczenie. No, ale znając dociekliwość dziennikarską mogę zdradzić, że chciałbym znaleźć drugą płytę Bremenn w koszu pełnym WIOSENNYCH kwiatów.
W takim razie życzę powodzenia i udanej pracy. Na koniec chciałbym wyjaśnić jeszcze jedną kwestię. Co oznacza słowo Bremenn? Usilnie kojarzy mi się z niemieckim miastem, a to chyba nie o to chodzi :)
Pytanie o genezę nazwy Bremenn prześladuje mnie niemal w każdym wywiadzie. Na potrzeby medialne stworzyłem kilka wersji odpowiedzi, jedna jest prawdziwa, inne nie. Z mojego punktu widzenia ma to małe znaczenie, ważne, aby.....” trąbiło” medialnie. Nigdy nie lubiłem nazw zespołów, które zalatują banałem, śmiesznością lub nisko-gatunkowym humorem. Jest wiele zacnych kapel, których muzyka jest całkowicie profesjonalna, natomiast nazwy są tandetne, infantylne i ogólnie wprawiają mnie w zakłopotanie, bądź wywołują żenujący uśmieszek. Wybierając dla zespołu nazwę Bremenn kierowałem się tym, aby był to wyraz dźwięczny, abstrakcyjny, łatwy do wypowiedzenia, także za granicą (stąd np. nazwa „Ci cisi mnisi” byłaby nie do przyjęcia) i zapamiętania. Nazwa powinna w jakiejś mierze odzwierciedlać stylistykę grupy. Nie chodzi oczywiście o dosłowność, ale o podświadome poczucie klimatu w jakim obraca się zespół (przykładowo nazwa: „Chłopoki Lubeloki” nie wskazuje na jazzowe korzenie i upodobania muzyków). Mimo, że w innych wywiadach można odnaleźć odmienną interpretację nazwy Bremenn, ja podam swoją. Otóż, ogladając kiedyś film o pewnym statku o nazwie Bremen, który zatonął podczas sztormu, nabrałem przekonania, że tak może wygladać moja tzw. kariera muzyczna (na dno ruchem jednostajnym). Przewrotnie przyjąłem to jako dobry znak i po dodaniu drugiego „N” na końcu nazwa została.
Nie lubię nazw zbytnio nadętych i egzaltowanych, a Bremenn jest dla mnie w sam raz. Koniec pytań o genezę nazwy, bo się oflaguję i posądzę świat o prześladowanie.
Miłego Życia!!!!!
No to wszystko jasne. Dziękuję za wywiad i pozdrawiam.