Ludzie boją się śmierci. Śmierć zawsze przychodzi zbyt szybko i nie należy do wyczekiwanych gości. Trup jest brzydki, ohydny, nawet jeśli ciało należało do pięknego niegdyś człowieka. O śmierci się nie mówi, nie przyzywa się jej beztrosko, zaś zmarłych uważa się za straconych dla „tego świata”.
Tymczasem
my – zmarli, jesteśmy jego częścią, tak samo jak wtedy gdy jeszcze
oddychaliśmy i chodziliśmy w blasku słońca. Schowani przed wzrokiem
żyjących wtapiamy się w ziemię, przechodzimy przekształcenia niby
poczwarki, zmieniamy się, przechodzimy w nowe byty. Zlewamy się z
milionami podobnych nam, martwych stworzeń i włączamy się, wraz z nimi,
w mozolny proces tworzenia ciała ziemi. Tej samej ziemi, po której
nadal stąpają nasi bracia, matki, znajomi i przyjaciele.
* * *
Za
życia byłem złym człowiekiem. Nikogo wprawdzie nie zamordowałem ani nie
okradłem, ale moje istnienie nie przyniosło nikomu szczęścia. Nie było
takiej osoby, którą obdarzyłbym uczuciem przewyższającym moją miłość
własną, nawet rodziców nie zaszczyciłem taka łaską. To zabawne, ale
uzmysłowiłem sobie tę gorzką prawdę w momencie, gdy odchodziłem ze
świata i nie mogłem już niczego naprawić czy nadgonić. Mój ziemski czas
okazał się płynąć zbyt szybko, by udało mi się wygospodarować w nim
choć chwilę dla drugiego człowieka. Skoro więc wtedy nie miałem
potrzeby otwarcia się na ludzi, czemu czuję ją teraz? Trawi mnie chęć
odnalezienia kogoś, kto swoim istnieniem złagodziłby nudę samotnego
rozpamiętywania mojego życia, sprawił, że następujące po sobie dni i
tygodnie będą niosły jakąkolwiek treść.
* * *
Mój jedyny
towarzysz, nuda, coraz głębiej wżera się w obszar, który nazwałem swoją
pamięcią, i wydziera z niej wspomnienia ziemskiego bytu. Czuję jak
należące do mnie niegdyś ciało stapia się z glebą. Jestem już czystą
świadomością, która powoli zamiera, roztapia się w bezwładzie myśli,
przechodzi w chaos. Powoduje to u mnie przypływ paniki. „Trup ogarnięty
paniką” - brzmi to niedorzecznie, a jednak jest to prawda. Chciałbym
krzyczeć, ale mój rozbrat z cielesną formą zaszedł już za daleko, moje
ciało stanowi jakiś niepojęty, odrębny kształt, z którym straciłem
łączność, choć jeszcze wciąż jestem w nim zamknięty. Narasta we mnie
bunt, przeciwko sobie, światu i jego porządkowi. Chciałbym
zaprotestować przeciwko rozkładowi i własnej śmierci. Nie wiem jak. Nie
pozostało mi nic, oprócz myśli.
* * *
Zdobyłem się na wysiłek i krzyczę, metafizycznym krzykiem płynącym gdzieś ze srodka mojego jestestwa:Boże pomóż mi! Z dna rozpaczy wołam ku Tobie! Przemów do swego dziecka! Cisza, cisza jak zawsze. I tylko myśl krąży wokół idei zbawienia. I ja jestem tą myślą, jej ciałem i jej lotem. Beznadziejnym, bo nigdzie nie docierającym, przez nikogo nie dosłyszanym.
* * *
Bóg mnie opuścił. Jest głuchy na moje
nawoływania, niemiłe mu moje jęki. Nie mam sił by wołać, by być. Skomlę
ostatkiem sił do Szatana, bo nawet Szatan lepszy jest od pustki. I
słyszę jak idzie ku mnie, i wzywa: „Przyjdź za mną, mój synu”. Skuszony
jego głosem płynę ku niemu z niebytu.
* * *
I oto znowu
jestem jednym ze stworzeń ziemskich. Opuściłem wieczną noc grobu,
poruszam się wśród ludzi. Raduję się ich obecnością, co chwila odkrywam
ich piękno. Kontempluję życie w jego najczystszych przejawach, pławię
się w życiu, smakuję je i zanurzam się w jego falach, lecz ciągle mi
mało, ciągle czuję potrzebę czerpania tego bezcennego daru. Dano mi
łaskę dotknięcia życia po raz wtóry i tym razem z niej skorzystam. Będę
żył, póty istnieć będzie ziemia i jej mieszkańcy. Wiecznie głodny
zycia, jego największy czciciel i wyznawca. Ja – wampir.