Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

Vane - Black Vengeance

Vane, Black Vengance, groove metal, death metal, Marcin Parandyk

Vane to jednostka debiutująca na naszej muzycznej scenie, choć jej załoga na niejednym okręcie już kotwiczyła i niejedno morze zdarzyło jej się przemierzyć. Zbiorem ich wspólnych doświadczeń stała się, wydana we własnym zakresie, płyta „Black Vengance”, która lada dzień będzie miała swoją oficjalną premierę. Znajduje się na niej piracka opowieść o zbrodni i karze, ubrana w melodyjny groove death metal. Odkrywanie jej możemy zacząć jednak już od przeglądania pożółkłych karetek okładki i cofnięcia się parę wieków wstecz. 

Widzimy straceńca, który stoi na szubienicy i patrzy na krzyczący tłum. Przypomina sobie jak jeszcze niedawno stał wolny i głodny przygód na pokładzie swojego statku i jak podjął tą jedną zgubną decyzję…

Zanim na dobre zetkniemy się z muzyką, możemy już zacząć zapoznawać się z możliwościami wokalu Marcina Parandyka. Przez cały czas będzie on stanowił bardzo mocny punkt i zaskakiwał siłą oraz różnorodnością barw. Z łatwością i płynnością będzie przechodził z głębokich, ryczących growli do czystszych i bardziej śpiewnych wokaliz, choć przez cały czas zachowa ten chrypliwy brud. Głównie z tego powodu pozwoliłem sobie na wtrącenie słowa groove do opisu muzyki Vane, choć wpływ na to ma też brzmienie gitar i ogólna wymowa utworów.

A te są ciężkie gitarowo i z wyjątkiem paru nadających klimatu dodatków, jak żeglarska pieśń „Randy Dandy-O”, odznaczają się intensywnością i wartkością akcji. Po paru przesłuchaniach można też zacząć dobrze orientować się w całej playliście. Jest tu bowiem wiele melodyjnych refrenów, które chwytają i zostają w pamięci. Najefektowniejsze działa zostały wysunięte na początek w postaci „Born Again” i szatkującego riffami oraz perkusją „Edge Of Curlass”. W tym drugim są także ociężałe zwolnienia i fajnie zrobione solo na tle sieczki na garach, co daje uderzający efekt. Podobnie zwolnione wokale, z akompaniamentem perkusyjnych przejść i znowu dobrą solówką, są wizytówką następnego „I Am Your Pain”.

Kolejnym hitem na pewno jest numer tytułowy, a także „Death’s Season”. To tutaj bohater podejmuje decyzję usunięcia Czarnobrodego, którego łupieżcza chciwość doprowadziła do bitewnych porażek. W drugiej części tego utworu Marcin popisuje się prawdziwym kunsztem w szybkości śpiewu, który nie tylko jest rykliwy, ale przy tym całkiem zrozumiały. Nie sposób nie wspomnieć też o „Spilling Guts” – numerze z, wodzącym na pokuszenie, wokalnym udziałem Ewy Pitury. Niczego nie można zarzucić też następnym kawałkom. Akcja toczy się dalej drapieżnością wokalu, pędem gitar i szaleństwem perkusji. Majtkowie podłapali bunt i stali się zbyt pewni siebie, za co spotkała ich klęska ze strony brytyjskich żołnierzy.

Morze szumi, trzeszczą cumy kołyszących się na falach statków. Przez skrzek mew przebijają się odgłosy rozentuzjazmowanego tłumu. Czas spojrzeć śmierci w oczy. Pętla na szyi zaciska się powoli i dusi w rytm ospałych dźwięków „Hangman”. Nawet solówka jest tu taka jakby smutna. „Nooo. I wish they’d shot me dead.”

Tracklista:

01. Born Again

02. Edge Of The Cutlass

03. I Am Your Pain

04. Randy Dandy-O

05. Death’s Season

06. Spilling Guts

07. Mutiny

08. Rise To Power

09. Black Vengeance

10. Davy’s Grip

11. Hangman

Wydawca: Vane (2018)

Ocena szkolna: 5

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły