Trzy lata minęły od kiedy Vader zaistniał w szerokim świecie i za sprawą Earache Records wydał swój fantastyczny debiut. W tym czasie jednak zespół nie próżnował i promował swoją płytę na całym globie, co zostało uwiecznione na koncertówce „The Darkest Age – Live ‘93”. Potem była wzbudzająca apetyt EPka „Sothis” i dołączony do Thrash ‘Em All singiel „An Act Of Darkness”. W międzyczasie z zespołem pożegnał się Jackie, a bas przejął Shambo. I wreszcie, we wrześniu 1995 roku w te pędy lecieliśmy do sklepów, aby jak najszybciej stać się posiadaczami drugiej płyty Vader. Nadeszła era „De Profundis”.
Vader już wcześniej rozstał się z fonograficznym gigantem i płyta została wydana przez niewielką krajową wytwórnię Croon Records. Nie wiem jak na płycie, ale na mojej kasecie brakuje tekstu do „Of Moon, Blood, Dream And Me”. Oprócz tekstów w okładce znajdują się wstępy do wszystkich utworów, naprowadzające na źródła, z których wziął się tekst. Tematyka jest magiczno-mitologiczna i zagłębia się w różne tajemnicze księgi, podania i organizacje.
Połowa lat dziewięćdziesiątych to nie był dobry okres dla death metalu. Z jednej strony wypierał go black metal, a z drugiej stare zespoły łagodniały i szukały alternatywnych dróg rozwoju. W 1995 roku tylko najwięksi i najpotężniejsi potrafili stworzyć wybitne dzieła i nie ma wątpliwości, że jednym z nich jest „De Profundis”. Vader w wielkim stylu ugruntował swoją pozycję i pokazał, że sukces „The Ultimate Incantation” absolutnie nie był dziełem przypadku. To wtedy właśnie wkroczyli do ścisłej czołówki gatunku, a rzesze ludzi na całym świecie poznały ich dopiero od tej płyty. I nie ma w tym nic dziwnego, bo „De Profundis” jest po prostu genialny.
Szybkość i precyzja. Ta wieloletnia wizytówka Vader zaczęła się kształtować właśnie na „De Profundis” To co tu wyrabia Docent jest niesamowite. Te nawałnice perkusyjne tworzą istne lawiny dźwiękowej artylerii, która jest wytwarzającym moc szkieletem utworów. Wraz z nimi pędzą oszalałe gitary, które tym kanonadom nadają kolorytu. Taki właśnie jest „An Act Of Darkness” – utwór krótki, ale piekielnie szybki i intensywny. Podobnie zresztą jak na przykład „Vision And Voice”. To w tą stronę Vader będzie podążał w następnych latach swojej twórczości.
Ale „De Profundis” to nie tylko szybkość, ale i spora dawka porywającej muzyki. To jest mistrzostwo kompozycyjne, żeby z pędzących z takim impetem prędkości stworzyć takie przyswajalne i wpadające w ucho kawałki. Właściwie każdy numer ma jakieś swoje charakterystyczne cechy, zagrywki, wokalizy. Cały czas mamy do czynienia z muzyką wybitną i maksymalnie wkręcającą. Właściwie to jeden po drugim następują same hiciory.
„We await the silent empire. The timeless domain of disinherited ones.” Już sam początek rozkłada na łopatki. Totalna jazda. Drugi nieśmiertelny szlagier to “Blood Of Kingu” zazwyczaj grany na koncertach bezpośrednio po “Silent Empire”: “We – from the blood of the dead. We’re burning with fury and hate.” Masakra.
Dalej ani przez moment nie jest nawet trochę gorzej. Zajebisty jest „Incarnation”: „I saw them flying, falling, dying. Immortal till the strenght’s come. Dipped in pains of disdain.”, “Revolt”: I am the lord of hell. No man may seek my resting place” i “Of Moon, Blood, Dream And Me”.
Na “De Profundis” znajdują sie dwa utwory znane już z wcześniejszych wydawnictw Vader. Fantastyczny jest „Sothis”, który tutaj nabiera jeszcze większej mocy i epatuje jeszcze większą potęgą niż na EPce, ale największa miazga to zostawiony na koniec „Reborn In Flames”. Ten, pochodzący z dema „Necrolust”, numer, nie znalazł miejsca, na „The Ultimate Incantation”, ale tutaj po prostu zabija. To jest potężny, niszczycielski walec, który przetacza się po rozgrzebanym już pogorzelisku i demoluje wszelkie zachowane jeszcze pozostałości: „The real messiah reborn in the flames. creator was the hell”. Mistrz. A jak wszystko już się wycisza i wydaje się, że to koniec, to jeszcze następuje ostateczne uderzenie i szaleńcze zakończenie.
Wspomniałem wcześniej o perkusji, ale nie sposób pominąć, że „De Profundis” to płyta mistrzowska gitarowo. To co to się dzieje to jest szaleństwo. Wspaniałe, wykręcone solówki i ostre, galopujące riffy przez cały czas trzymają w napięciu i nie pozwalają wyrwać się ze swoich szponów nawet na chwilę. Do tego świetny, zdarty wokal. Jak na death metal całkiem zrozumiały (no może poza momentami gdzie jest tak szybko, że tekst nie nadąża za muzyką) i mamy płytę absolutną. Arcydzieło muzyczne nie tylko na skalę death metalu, ale jedne z najlepszych jakie znam w ogóle.
Tracklista:
1. Silent Empire
2. An Act Of Darkness
3. Blood Of Kingu
4. Incarnation
5. Sothis
6. Revolt
7. Of Moon, Blood, Dream And Me
8. Vision And The Voice
9. Reborn In Flames
Wydawca: Croon Records (1995)
Ocena szkolna: 6
zsamot : Świetna recka, chyba pod każdym pozytywem mogę się podpisać....