brak streszczenia
Spadanie było nudne. Zimno powietrza na skórze i wizg wiatru w uszach, czyli nic specjalnego. Na końcu – uderzenie o ziemię i utrata przytomności. Myślę, że kwestię mojego wygnania można było załatwić w delikatniejszy i mniej pokazowy sposób. Cóż jednak zrobić, jeśli mój wszechwładny tatulek nie uznaje półśrodków i jest fanatycznym zwolennikiem melodramatycznych rozwiązań? Bardzo zależało mu na tym, by wyrzucić mnie z hukiem, pokazowo, no i postawił na swoim – wykopał swojego krnąbrnego pierworodnego z rodzinnego gniazda przy wtórze trąb archanielskich i złośliwie rechocząc zesłał na jakieś galaktyczne zadupie. Kiedy już doszedłem do siebie po upadku i w głowie przestały mi łupać szamańskie bębny, rozejrzałem się po okolicy, żeby zorientować się, gdzie mnie tym razem rzuciło. Wokół mnie rozpościerało się morze czerwonych maków. Kwiaty rosły w regularnych, ciągnących się aż po horyzont rzędach i wyciągały swoje delikatne główki w kierunku trzech widniejących na niebie słońc. Gdzie byłem? Nie znałem tej planety z moich kosmicznych wojaży. Przypuszczałem, że została stworzona przez mojego ojca stosunkowo niedawno, na potrzeby mojego wygnania. To miało sens, stary lubił zaskakiwać członków rodziny niekonwencjonalnymi pomysłami. Wiedziałem zatem, że umieszczono mnie w zupełnie nieznanym środowisku, niezbadanym jeszcze i świeżym, dziewiczym. To było na swój sposób ciekawe i przebudziło drzemiacą we mnie żyłkę eksploratora. Skoro już tu byłem, to czemu by nie zwiedzić najbliższej, a może i dalszej okolicy? Może za tym makowym pustkowiem znajduje się coś ciekawego, jakaś cywilizacja?
Podniosłem się na nogi. Gnaty nieznośnie łupały mnie po upadku, a we łbie huczał ból jak po przepiciu, ale pomimo to zdołałem ustać w wyprostowanej pozycji. Dałem sobie chwilę na wyrównanie oddechu, po czym ruszyłem powoli przed siebie, bezlitośnie depcząc delikatne kwiaty. Nie było mi ich żal, przecież zostały stworzone po to, aby zginąć pod moimi stopami. Parłem zatem naprzód, zostawiając za sobą roślinne trupki i wypatrując przed sobą jakiejś zmiany w krajobrazie. Szedłem godzinę, pięć godzin, dziesięć godzin, po czym straciłem poczucie czasu. Byłem głodny, spragniony, zmęczony i zdenerwowany, czułem się jakby zawieszono mnie w bezsensownej, makowej pustce, która nie ma początku ani końca. Jak okazało się później, nie miałem racji. Gdy wlokłem się już ostatkiem sił, na horyzoncie zamajaczyła jakaś ciemna plama, niewyraźny kształt o postrzępionych konturach. Gdy zbliżyłem się na tyle blisko, by mój wzrok był w stanie objąć tajemniczy obiekt, okazało się, że przede mną rozciąga się wielki las. Ze zdwojoną energią rzuciłem się w kierunku rzucających zbawczy cień drzew. Gdy zanurzyłem się w zielony chłód lboru natknąłem się na strumień, przy którym łapczywie zaspokoiłem pragnienie. Dopiero teraz poczułem jak bardzo byłem zmęczony. Nie miałem sił by iść dalej. Ułożyłem się na trawie i momentalnie zasnąłem. Nie pamiętam treści snu, zapadł mi za to w pamięć moment przebudzenia.
* * *
Gdy otworzyłem oczy zauważyłem, że wpatrują się we mnie dwie humanoidalne istoty. Nie były brzydkie, szczególnie błękitnooka samica, bujnie obdarzona przez naturę kobiecymi atrybutami. Odkąd pamiętam, podobały mi się przedstawicielki innych niż mój gatunków. Oczywiście wpatrująca się we mnie samica nie dorównywała urodą mieszkankom nieba, ale w jej oczach błyskały wesołe iskierki, inteligencja, i co najważniejsze, zainteresowanie moją osobą. Uśmiechnąłem się do niej najbardziej promiennie jak umiałem i z zadowoleniem dostrzegłem, jak rumieni się pod moim spojrzeniem. Jej towarzysz nie wyglądał na zachwyconego reakcją swojej samicy, ale szczerze mówiąc, nie bardzo mnie to obchodziło. Liczyło się to, że nie był w stosunku do mnie agresywny, co wziąłem za dobrą monetę. Jak później się okazało – słusznie. Adam, bo tak nazwałem samca, okazał się być istotą melancholijną, niekonfliktową, nastawioną do wszystkiego pokojowo,. Dopóki jednak nie poznałem jego charakteru, zachowywałem się wobec niego ostrożnie. Wiedziałem, że prędzej czy później jego towarzyszka zainteresuje się mną na tyle, by wzbudzić w nim zazdrość. Tak było zawsze i tak musiało się stać i w tym przypadku. Zostałem stworzony jako najdoskonalszy kochanek i kusiciel, któremu nie może się oprzeć żadna istota płci żeńskiej. Budziłem żądzę we wszystkich samicach, które dotąd spotkałem, i nie bez przyczyny otrzymałem od nich miano „dawcy rozkoszy”. Żadna z tych, które zaszczyciłem obcowaniem ze sobą, nie mogła już mnie zapomnieć, każda śniła o mnie i przywoływała moje imię w chwilach uniesień. Zabawne jest to, że mojemu urokowi ulegało też wiele istot płci męskiej, włączając w to mojego własnego ojca. Jego chuć była bezpośrednią przyczyną mojego wygnania. Nie mogąc połączyć się ze mną cieleśnie, bo to złamałoby największy ustanowiony przez niego zakaz – zakaz kazirodztwa, wyrzucił mnie za bramy niebieskie, kategorycznie zabraniając powrotu. Stary, fałszywy dupek! Karał mnie za to, jakim sam mnie stworzył. Rozmyślanie o podłości własnego rodziciela spowodowało, że na chwilę zapomniałem o moich nowych znajomych. Samica, znudzona moim milczeniem, schyliła się nade mną i chwyciła mnie za rękę. Miała miłą łapkę, miękką i delikatną, a także malutką – taką jak lubię. Chwyciłem tę łapkę silnie i gwałtownie przyciągnąłem jej właścicielkę ku sobie. Miła istotka straciła równowagę i wylądowała prosto w moich ramionach. Jedno spojrzenie w jej oczy – i już wiedziałem, że jest moja, tylko moja. Ona oczywiscie jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy, ale było to tylko kwestią czasu. Tymczasem fukała na mnie ze złością i próbowała się wyrwać z uścisku. Przycisnąłem ją do siebie mocno i wyczułem jak przez jej ciało przebiega dreszcz pożądania. Stojący obok Adam przyglądał się nam z głupim wyrazem na twarzy. Nie był chyba wybitnie inteligentny, ale po chwili coś do niego dotarło, bo wydusił z siebie szereg zgrzytliwych dźwięków, odwrócił się na pięcie i poszedł w las, demonstracyjnie obrażony. Ewa (tak nazwałem ją w myślach) zdezorientowana popatrzyła na plecy oddalającego się towarzysza, potem na mnie, potem jeszcze raz na niego, żałośnie jęknęła i ... ufnie się do mnie przytuliła. Damska logika! – zamiast biec za swoim samcem została przy nowym, ciekawszym egzemplarzu. Powiem szczerze, gdybym znalazł się na jej miejscu, zrobiłbym to samo. W końcu poderwaliśmy się z ziemi i ruszyliśmy w głąb lasu za Adamem. Odnaleźliśmy go na polanie, siedzącego pod okrytą pięknymi owocami jabłonią. Wyglądało na to, że jeszcze się na mnie trochę boczy, bo zaprezentował szereg nie całkiem sympatycznych min, ale przejął się także rolą gospodarza – i wymownym gestem wskazał mi wymoszczone trawą legowisko, gdzie z przyjemnością się rozsiadłem. Ewa, towarzysząca mi w drodze na polanę, gdzieś się zapodziała. Jak się okazało, zniknęła na krótko, po to, aby przynieść mi poziomki i orzechy. Gdy zaspokajałem głód patrzyła na mnie z uśmiechem, lecz sama nie ruszyła nic z przyniesionych smakowitości. Była słodka w swoim staraniu o dobre samopoczucie niespodziewanego gościa. Podziękowałem jej zatem uśmiechem, który po raz kolejny spowodował rumieniec na jej miłej buzi. Chyba ją polubiłem. Adam zachował stoicki spokój.
* * *
Mieszkałem z Ewą i Adamem już kilka dni, ale nie udało mi się zrozumieć, dlaczego nie korzystają z owoców pięknej jabłoni, przy której mieszkają. Pielęgnują ją jak dziecko, śpiewają jej do snu, głaszczą ją po korze, tańczą wokół niej i radują się jej widokiem, ale jabłek z niej nie jedzą. Co gorsza, mnie także nie pozwalają! Adam spogląda na mnie podejrzliwie, i gdy tylko wyciągam rękę w kierunku owoców wydaje z siebie nieprzyjemne pomruki. Ewa postępuje inaczej – patrzy na mnie smutnymi oczami, chwyta za dłonie, próbuje zainteresować jagodami, poziomkami i innymi owocami, które mi znosi. Bardzo o mnie dba, nawet może trochę bardziej niż o Adama. Garnie się do mnie, gdy Adam nie widzi. A ja nie jestem z kamienia i bardzo mi przyjemnie, że wzbudzam zainteresowanie takiej miłej, krąglutkiej i ciepłej istoty. Myślę, że czas odpłacić jej czymś przyjemnym za awanse, które mi czyni.
* * *
No i stało się. Przyprawiłem Adamowi rogi. Ten samiec doprawdy nie jest zbyt rozgarnięty - zostawił tsamicę samiutka w moim towazrystwie i sam wybrał się na zbiór orzechów! Samica łdoszła do wniosku że to dobry moment na okazanie mi swojej czułości i zaczeła łasić się do mnie niczym kotka, więc skorzystałem z jej chęci i nauczyłem ją kilku przyjemnych rzeczy. Na początku trochę się wyrywała, ale wystarczyło kilka prostych pieszczot, by wprowadzić ją najpierw w osłupienie, a później w stan uniesienia. Adam nie był chyba pod tym względem zbyt utalentowanym partnerem, a ja – cóż, tytułu „dawcy rozkoszy” nie dostaje się ot tak. Jak to dobrze, że Ewa nie zna poczucia skromności i nie ma żadnych zahamowań, gdy idzie o cielesną przyjemność. Odkryłem w niej dzielną eksperymentatorkę, która z chęcią poddała się sugestiom swojego nauczyciela (czyli mnie). Ewa jest zdecydowanie najmilszą i najbardziej otwartą samicą, której do tej pory spotkałem na swojej drodze. Czuję, że będzie jedną z moich najpilniejszych uczennic. Szkoda tylko, że raczej nie dołączy do nas Adam. Trójkącik – to byłoby coś ciekawego.
* * *
Trochę mi się już nudzi w gościnie u moich przemiłych gospodarzy. Ich życie jest strasznie monotonne: zbieranie owoców bądź jadalnych korzeni, polowania na małe zwierzątka, tańce wokół jabłonki i tak co dzień. Co gorsza, Ewa chyba się we mnie zadurzyła i zupełnie ignoruje Adama., który chyba coś podejrzewa . Głupi z niego zwierzak - zamiast rzucić się na mnie i porządnie stłuc, snuje się niczym siódme nieszczęście i straszy smutnym pyskiem. Nudzi mnie to wszystko, nie zwykłem bowiem pozostawać w relacjach z niższymi od siebie istotami tak długo. Od naszego pierwszego spotkania minęło już siedem dni - a dla tak niespokojnej istoty jak ja jest to cała wieczność. Pora mi ruszać dalej i zniknąć z życia sympatycznej dwójki. Lecz przed zniknięciem – zrobię coś takiego, żeby dobrze mnie zapamiętali i mieli w dobrej pamięci. Już wiem co to będzie ...
* * *
Adam obudził się w środku nocy, znęcony pięknym, jabłkowym zapachem. Jego oczy, doskonale przystosowane do widzenia w ciemności szybko odkryły źródło woni. Obok niego leżała uśpiona Ewa. Jej piersi pokrywały krople jabłkowego soku, obok samicy spoczywało rozbite jabłko. Widać spadło z jabłoni i opryskało ją swoim sokiem. Samiec przez chwilę chłonął erotyczny widok, po czym podpełzł do partnerki i delikatnie zlizał słodycz z jej piersi. Jego działanie rozbudziło śpiącą samicę. Ewa przez chwilę patrzyła na niego ze zdziwieniem, po czym z uśmiechem przyciągnęła Adama do siebie. Patrzyłem zza drzewa jak przekazuje mu otrzymaną ode mnie wiedzę . Adam przez chwilę wyglądał na zupełnie zdezorientowanego, ale po chwili zrozumiał co się z nim dzieje i zaczął wydawać z siebie dźwięki, świadczące o tym, że po raz pierwszy w życiu przeżywa coś tak intensywnego. Gdy skończyli, Ewa przytuliła go do siebie i nowo mianowany Romeo zapadł w sen. Jego Julia , lubo zmęczona miłosnymi zapasami, walczyła z sennością i szukała mnie wokół wzrokiem. Wychyliłem się z ukrycia i złożyłem jej ukłon, po czym rozpłynąłem się w nocnym powietrzu. Dawno już nie używałem tej sztuczki, ale wydawała mi się na miejscu. Zostawiłem ich ze sobą, wierząc że moje nauki nie pójda w las i że para będzie żyć długo i szczęśliwie. Słyszałem za sobą cichutki płacz mojej kochanki, (czyżby się do mnie przywiązała?) ale nie odwróciłem się za siebie. Ona miała Adama, a ja przed sobą nowa planetę do odkrycia i tysiące, bądź miliony samic, które chciałem uczyć przyjemności.