„Recipe Ferrum” to pierwsza i jak dotąd jedyna płyta Tormentor. Od legendarnych demówek z końca lat osiemdziesiątych minęło wiele lat. W tym czasie zespół długo nie istniał, a jego wokalista zdobywał sławę w Mayhem, z którym nagrał między innymi kultowy „De Mysteriis Dom Sathanas”. Powrót Tormentor i wydanie przez niego albumu był więc nie lada niespodzianką. Mało kto mógł jednak się spodziewać, że aż tak dużą.
To co znajduje się na tym albumie może budzić i budzi skrajne emocje. Trudno zresztą, żeby było inaczej. „Recipe Ferrum” to wyjątkowo dziwna i nieobliczalna sztuka, ukazująca zespół jako szajkę niezrównoważonych psychicznie szaleńców. Pobieżne przesłuchanie, tej bardzo długiej i obfitującej w różnego rodzaju dziwactwa, płyty może poskutkować uśmiechem politowania i faktycznie niektóre jej fragmenty ciężko w ogóle brać na poważnie. Jednak wsłuchując się mocniej można bardzo wiele w niej odkryć i przekonać się, że to wszystko ma jakiś swój sens i wcale nie jest takie zupełnie z sufitu.
Całość podzielona jest na trzy części, z których pierwsza „Soul, Blood, Sun, Dark, Power, History, Night.” jest najbardziej normalna. Mamy tu do czynienia z muzyką heavy metalową, z elementami tradycyjnego rocka, choć wszystko utrzymane jest w mrocznej atmosferze. Taki, można powiedzieć, black rock. I to na bardzo dobrym poziomie. Gitary są wyśmienite. Grają bardzo melodyjnie i porywająco. Już samo „Intro” prezentuje ciekawą dawkę grania z długą solówką, a szczególnie „The Little Match Girl” pod tym względem wymiata. Numer o dziewczynce z zapałkami, która umiera pod oknami bawiących się ludzi, opowiedziany jest w sposób lekki muzycznie i przejmujący. W ogóle Tormentor zadbał o odpowiednią oprawę do swoich piosenek. Cztery utwory poprzedzają specjalnie im dedykowane intra. Tak jest w przypadku pierwszego „Recipe Ferrum!”. Rozbrzmiewają fanfary, bębny, słychać gwar, szczęk oręża, krzyki rozentuzjazmowanego tłumu. Idący na śmierć pozdrawiają cezara. Jest to piosenka o gladiatorach, zaśpiewana zdartym, blackowym głosem, ale z dużą dozą melodii i udziałem klawiszy. Jest w tym napięcie, czuć katastrofizm i jakieś szaleństwo. Ale czy te walki nie były szalone? Bohater boi się, nie wie co robić, nie chce walczyć. Po obu stronach są jego przyjaciele, wie, że wszyscy zginą. Wie, że jego walka nie ma sensu. „But now I understand! Life and death are the same. (…) Please, show me the way! Recipe Ferrum…”
Dworską, podniosłą melodią zaczyna się kolejna opowieść o krwawym hrabstwie Draculi. Również wypełniona dużą ilością gitarowego grania i długich oraz zwariowanych solówek, na tle wolnych i ciężkich podkładów, a także nastrojowych klawiszy. O Draculi zresztą jest i cały dalszy numer, poprzedzony burzą i graniem na kobzach.
Ostatnim aktem pierwszej części jest bardzo długi utwór „Cara Mia”. Zaczyna się pięknym gitarowym graniem, którego sporo będzie w całym tym numerze, a także klawiszowymi tłami. Atmosfera robi się lekka i okraszone jest to szepcącym wokalem. W ogóle trzeba zauważyć, że Attila ma bardzo szeroki warsztat i potrafi śpiewać na bardzo różne sposoby, co wykorzystuje nie tylko w tym kawałku. Tu też zaczynają się pierwsze udziwnienia, które będą rozwijać się w drugiej części „Cult, Legend, Fun, Joke, Nation.” To koniec z językiem angielskim i od tej pory wszystko jest już po węgiersku. I choć w „Paprika Jancsi” i „Hany Istók” dużo jeszcze dobrego grania, to klimat staje się bardzo awangardowy, odrealniony i zupełnie zwariowany. Do głosu zaczynają dochodzić bełkoczące, mamroczące i otumanione postaci, które toczą jakieś obłąkane dialogi. Pojawiają się krzyki, ryki, wycia, szamotaniny, a także wyważone i uspokajające kwestie. Instrumenty to się wyciszają, to szaleją i kręcą w kółko. Robi się totalny chaos i nie wiadomo o co chodzi. I przypominam, że na dobitkę wszystko to jest po węgiersku. „A Hétszünyű Kaponyányi Monyók” to już jest kompletny odlot. Istny dom wariatów. Wyją paranoicy, krzyczą dzieci, a w tle kakofonia gitar, perkusji i pianina. Ja pierdolę, co tu się dzieje?
I tak będzie już do końca również w trzeciej części „Sickness, Debility, Punishment Of The Evil Child”. Coraz mniej muzyki, a coraz więcej aberracji. Na koniec, muzyki już nie ma w ogóle, za to ktoś kogoś katuje chyba jakimś szpadlem, nie wiem, nie jestem stanie i chyba nawet nie chcę wiedzieć:)
Oczywiście nie rozumiemy tych kwestii po węgiersku. Nie wiem czy ma to jakiś sens, czy o czymś opowiada, do czegoś się odnosi. Wiem natomiast, że jest to jakaś koszmarna maskarada, która chyba jednak trzyma się kupy. Druga część płyty jest zupełnie inna od pierwszej. Dwie zupełnie różne odsłony Tormentor. Po wielokrotnym przebadaniu stwierdzam jednak, że obie są zajebiste.
Tracklista:
01. Intro
02. Intro - Recipe Ferrum!
03. Recipe Ferrum!
04. Intro - Iron Country
05. Iron Country
06. The Little Match Girl
07. Intro - Dracula
08. Dracula
09. Cara Mia
10. Intro - Paprika Jancsi
11. Paprika Jancsi
12. Hany Istók
13. A Hetszünyű Kaponyányi Monyók
14. Brummadza
15. Hany Istók/Live-Mix
16. Outro: A' Ördög/The Devil
Wydawca: Avantgarde Music (2000)
Ocena szkolna: 5