Początek lat 70. dla muzyki elektronicznej oznaczał niesamowity rozkwit. Za sprawą chociażby takiego zespołu jak Kraftwerk została ona spopularyzowana i doceniona przez szersze grono odbiorców. Oczywiście nie oni jedyni byli pionierami nowego, eksperymentalnego gatunku. Ramię w ramię działała z nimi inna grupa, której początków możemy dopatrywać już w 1967 roku jednak ich pierwsza płyta - "Electronic Meditation" - została wydana właśnie w 1970 roku. Mowa o Tangerine Dream.
"Genesis" - tak nazwał Edgar Froese wraz ze swoją ekipą pierwszy utwór - to zaiste idealny kawałek na początek albumu. Strojące się instrumenty różnej maści (głównie jednak pochodzenia elektronicznego) idealnie przygotowują nas do podróży po dziwacznym nie do końca ujarzmionym świecie dźwięku, jaki niebawem zostanie przed nami wykreowany. Wciąż pojawiający się odgłos przytłumionej syreny alarmowej przecinany raz po raz pojawiającym się fletem zapowiada raczej "wędrówkę" po "świecie" pozbawionym raczej realizmu, w zamian jednak za to nacechowanym nutą tajemnicy, czy nieprzewidywalności.
W końcu nadchodzi odpowiedni czas i rozpoczyna się "Journey Through The Burning Brain". Witają nas psychodeliczne rozlane dźwięki zatapiające w swym brzmieniu wszelkie zmartwienia, zostaje tylko muzyka i słuchacz całkowicie nią ogarnięty, a później, kiedy już wszystko jest gotowe do głosu dochodzą organy, dobitnie akcentujące swoją obecność. Później już jest tylko lepiej. Brzmienie gitary elektrycznej tożsame z wyczynami Mike'a Oldfielda z okresu, z którego pochodzi płyta i niesamowite elektroniczne dodatki, a to wszystko trwa niespełna 13 minut. Zabójcza dawka dźwięku!
Po "poschizowanych" dźwiękach "Journey Through The Burning Brain" przychodzi pora na pozorne odprężenie przy "Cold Smoke". Leciutko snująca się organowa melodia przerywana od czasu do czasu dźwiękami nieokiełznanych wybryków poszczególnych instrumentów, wreszcie naznaczona piętnem galopujących bębnów etnicznych to piękny przekrój przez umiejętności poszczególnych muzyków, wśród których na pierwszym miejscu warto wymienić właśnie perkusistę grupy Klausa Schulze. A na koniec jeszcze jeden pokaz umiejętności gitarowych Edgara Froese i… zupełnie nieoczekiwany finisz, w którym jedynym instrumentem jest odgłos przyspieszonego oddechu jednego z muzyków.
Oczywiście nie ujmując niczego kolejnej pozycji na płycie - "Ashes To Ashes" - pozwolę sobie przejść do o wiele ciekawszej piosenki zatytułowanej "Ressurection". Na uwagę zasługuje tutaj wokal puszczony celowo od tyłu. Co prawda żadnych niezwykłych, ukrytych treści w sobie nie zawiera (po odsłuchaniu piosenki od tyłu okazuje się, że to zwykły odczyt treści biletu promowego), ale za to ciekawe wykorzystanie tego efektu. Końcówka albumu to praktycznie jego początek, więc możemy pomyśleć, że to płyta konceptualna. Mało tego składając tytuły wszystkich utworów zauważamy, że mogłyby one opowiadać pewną historię od narodzin aż do śmierci, cóż, jeśli tak jest to tylko kolejny plus dla tej płyty, jeśli nie to żadna wada.
Podsumowując "Electronic Meditation" to album o elektroniczno-krautorockowej duszy niestroniący od powariowanych, psychodelicznych dźwięków. Na pewno nie spodoba się każdemu gdyż muzyka na nim serwowana jest z gatunku tej sztuki, którą albo się kocha albo nienawidzi, jednak myślę, że warto się z tą płytą zapoznać.
Tracklista:
01. Genesis
02. Journey Through the Burning Brain
03. Cold Smoke
04. Ashes To Ashes
05. Ressurection
Wydawca: Ohr Records (1970)