Jak to mawiają komentatorzy walk bokserskich: „nigdy nie wiadomo po jakim czasie bokser odczuje skutki celnego ciosu przeciwnika”. Tak właśnie jest w moim przypadku z wyprowadzonym w 2011 r. przez Stillborn ciosem „Los Asesinos del Sur”. Długo trwało zanim ten sierpowy odniósł oczekiwany skutek, ale jak już trafił to leże, leżę i wciąż nie mam siły wstać z gleby.
Co najbardziej urzekło mnie w niniejszym wydawnictwie Stillborn? Przede wszystkim bezkompromisowość muzyki. Już otwierający całość „Overture .966” daje nam wyraźny sygnał, że Stillborn nie zamierza robić dobrze rzeszy miłośników niejakiego, wypacykowanego i ugrzecznionego metalu, co to niektórzy obdarzają bezpodstawnie dumnym, acz nieadekwatnym określeniem śmierć metalu. Stillborn hołduje bowiem starej szkole nieokrzesanego, przesiąkniętego krwią, złem i posoką metalu, w którym death metalowa agresja miesza się z blackową atmosferą i bluźnierstwem. Niesamowicie mocne i jak na ten styl muzyczny dość zróżnicowane wokale, w których silnie zaznacza się blackowa nutka dosłownie wyrywają z butów. Nie mam wątpliwości, że po zarejestrowaniu tego materiału ataman Tolovy musiał wypić hektolitry ognistej wody by doprowadzić swoje struny głosowe do stanu używalności. Na "Los Asesinos del Sur" nie ma kokietowania odbiorcy bezproduktywną techniką. Chociaż słuchając tego materiału nie mam wątpliwości, że jego odegranie nie należy do rzeczy łatwych, to jednak atmosfera jest hołubiona przez Stillborn ponad wszystko i tylko w jej służbie mają uzasadnienie muzyczne „łamańce”. Wystarczy posłuchać chociażby takiego „Blood and Dust” by uzmysłowić sobie, że gitarzyści (podobnie jak perkusista) nie mają w Stillborn łatwego życia.
Podoba mi się także brzmienie tego materiału, które znakomicie pasuje do muzycznej wizji Stillborn. Jest w nim sporo brudu, który sprawia, że całość brzmi jeszcze surowiej i mroczniej, a dodatkowo, przynajmniej na rodzimej scenie, w pewien sposób wyróżnia.
Nie często zdarza się ostatnimi czasy, by polski zespół wykonujący death metal wywarł na mnie tak dobre, mocne wrażenie. Odczuwając spory przesyt twórczością Vadera i tony jego naśladowców odpuściłem sobie przez jakiś czas grzebanie w death metalowych tworach z rodzimego podwórka. Jednak po zapoznaniu z "Los Asesinos del Sur" wiem, że warto w tym zakresie nadrobić zaległości i nie zrażać się wtórnością niektórych „wizytówek rodzimej sceny”.
Ocena: 9/10
01. Overture .966
02. Hymn of Destruction
03. Diamonds of the Last Water
04. Antonym
05. Son of the holy Motherfucker
06. Blood and Dust
07. Kot Wolanda
08. Los Asesinos del Sur
09. Stillborn II (Singularities of the Ordinary Vulgar Boor)
10. Whore of the Whores
wydawca: Ataman Productions (2011)
Dreamen : Płytka całkiem spoko,choć coś mi w niej nie gra do końca... Mam wra...