Nigdy nie byłem fanem Samael. Pech chiał, że najpierw usłyszałem wychwalane przez moją znajomą "Ceremony Of Opposites" które zupełnie mnie nie ruszyło, a potem po ukazaniu się "Eternal" najpierw, dziwnym przypadkiem usłyszałem najlepsze utwory z tego krążka, a potem ... rozczarowanie. Nie inaczej było na początku z "Passage". Pożyczona kaseta od kumpla i jak na złość na początek "Angel's Decay" - wstęp brzmi jak melodia z takich organek Casio (takich dla dzieci) !!! Pierwsze przesłuchanie to był koszmar. Aż kilka lat później całkiem przypadkowo na imprezie z kolegą Kapelusznikiem sobie tego słuchaliśmy ...
Nie mogło być inaczej - krążek trzeba było odświeżyć. Kolejne przesłuchania i szok jeszcze więszy. Czy to ten sam zespół co nagrywał "Ceremony ..."? Fakt, że teraz 11 lat po premierze łączenie metalu z elektroniką nie jest może szokiem, ale wtedy ... taki przeskok. Właściwie "Passage" pod kazdym względem jest lepszy od poprzedniczek. Zacznę od tego, że Xy zrezygnował z obsługi perkusji - tym razem słyszymy automat perkusyjny, a zajął się obługa keyboardu - mądra decyzja, bo automat pasuje tutaj swietnie, a Xy okazuje się być utalentowanym klawiszowcem. Dokoptowano do składu gitarzystę Kaosa - riffy są wyraziste, mięsiste i czyste. Vorph jako wokalista także przeszedł metamorfozę - jego wokal jest jakby melodeklamowany, brzmi niczym zakatarzony (w pozytywnym znaczeniu), jedynie okazjonalnie zaciągając rykiem, budując tym samym nastrój.Zacznijmy jednak od początku - już pierwsze źwięki "Rain" - mocny riff i symfoniczne klawisze dają znać o zmianach. Potem jeszcze ten mroczny, deklamowany wokal oraz zmiany tempa - wszytko płynnie zagrane, czysto i z werwą. "Shining kingdom" tylko utwierdza wtym przekonaniu. "Angel's Decay" - po kilku przesłuchaniach ten nieszczęsny początek nabiera uroku, ale potem utwór rozkręca się i nie pozostawia złudzeń, że Samael obrał dobrą ścieżkę rozwoju. "My Savior" i "Jupiterian Vibe" trzymaja poziom, ale prawdziwe novum to dwa inne utwory. "The Ones Who Came Before" zawiera jeden motyw łudząco przypominający beaty techno - może i szok jak na tamte lata, ale przez utwór nabiera uroku i jest jednym z mocniejszych punktów krążka. Po nim mocny "Liquid Soul Dimension", ale prawdziwą perłą jest jednak "Moonskin" - delikatne pianino, spokojny wokal i ciekawa melodia - zdecydowanie punkt kulminacyjny albumu. Potem jeszcze 3 utwory i "Passage" się kończy. Nowatorska zawartość muzyczna, oraz głębokie teksty skupiające się na jednostce człowieka - czysty satanizm? może i tak - do tego podany w olśniewającej oprawie, deklasującej konkurencję w tamtych czasach.
"Passage" bez dwóch zdań jest szczytowym osiągnięciem Samaela. Jet to też album, które jako pierwszy skutecznie przełamał bariery black metalu i nadał temu gatunkowi nowej jakości. Tak, nazwe "Passage" black metalem - i to w dodatku głębokim, wizjonerskim i niepodrabialnym. Niby metal z elektorniką to nic zaskakującego w obecnych czasach, ale nie spotkałem jeszcze wydawnictwa, który skutecznie podrabiałby te 11 utworów. Chyba pierwszy raz spotykam się z tym, aby zwykły eksperyment był dziełem ponadczasowym, wyznaczającym nowe trendy a zarazem niedoścignionym.
Wydawca: Metal Mind Productions (1996)