Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

Nevermore - Dead Heart In A Dead World

Nevermore należy do tego grona nielicznych zespołów, które byle czego słuchaczowi nie pozwoli słuchać. Każde wydawnictwo tej grupy zbierało rewelacyjne recenzje, ale prawdziwa euforia towrzyszyła właśnie wydaniu "Dead Heart In A Dead World". Płytę tę  szybko okrzyknięto najlepszym metalowym albumem ostatnich lat, a dla niektórych było to najlepsze wydawnictwo metalowe od czasów wydania przez Mercyful Fate "Melissy".
Nie wątpiłem, że album będzie dobry, ale takie buńczuczne hasła wzbudzały ciekawość. Niepokoju dodawał fakt, że tym razem Jeff Loomis został osamotniony na pozycji gitarzysty. Nie wpłynęło to jednak w żaden sposób na jakośc muzyki. Płyta została okraszona mocarnym brzmieniem made by Andy Sneap, toteż zawartość muzyczna nabrała zupełnie nowego wymiaru. Zniknęła gdzieś ta surowość, ta drapieżność, a pojawiły sie za to bardzo nowoczesne aranżacje, oparte na bardzo mięsistym, przesterowanym brzmieniu. Utwory sprawiają generalnie wrażenie zagranych wolniej, są bardziej chwytliwe, bardziej wyraziste aniżeli na "Dreaming Neon Black". Loomis osamotniony świetnie daje sobie radę, solówki to pierwsza klasa, riffy też są bardzo dobre. Pośród utworów jest duże urozmaicenie, bo jest i mocny, narkotyczny "Narcosynthesis", ciężki i monumentalny "The River Dragon Has Come" ze świetną solówką, teatralny wręcz "We Disintegrate", motoryczny, chyba najlepszy na płycie "Engines Of Hate", komercyjna balladka "Heartcollector" (znowu fenomenalne solo) czy brutalny, ciężki i nowoczesny utwór tytułowy, rozpoczynający się dźwiękami rodem ze zdartej płyty gramofonowej. Znalazło się nawet miejsce dla coveru Simon & Garfunkel "The Sound Of silence", który w wykonaniu Nevermore nabrał zupełnie nowego wymiaru. Troszeczkę blado wypadły ballady: "Insignificant" i "Believe In Nothing", ale to chyba jedyny drobny minus tego albumu.

Efekt końcowy jest taki, że "Dead Heart In A Dead World" jest albumem mniej skomplikowym niż poprzedniczki, mniej klimatycznym, bardziej komercyjnym, czadowym. Album jako całość nie jest monolitem, ale prawie każdy numer z osobna jest świetny. Nevermore po raz wtóry potwierdził swoją klasę, choć muszę przyznać, że "Politics Of Ecstasy" jest albumem ambitniejszym i lepszym, a o "This Godless Endeavor" nawet nie wspominam.

Wydawca: Century Media Records (2001)
Komentarze
Harlequin : Ja jednak z perspektywy czasu najwyzej oceniam "Politics Of Ecstasy" - najmni...
Lisa : Nooo, ten album lubię najbardziej z wszystkich Nevermore, to taka w końcu...
oki : cały album jest super - balladki również
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły