Puszka Pandory została otwarta - internet przepełnia się negatywnymi opiniami na temat wspólnego albumu Metalliki i Lou Reeda. Jedni recenzenci biją rekordy w długości słowotoków. Drudzy ograniczają się do paru zdań. W większości są zgodni co do tego, że od słuchania bolą ich zęby. Skłonny byłem uwierzyć w słuszność ich dolegliwości, dopóki nie pomyślałem... Odbiór dźwięków szczęką? Toż to przyznanie się recenzenta do pomieszania zmysłów!
Album otwiera partia gitary akustycznej i kilka rozbrajająco szczerych wersów Reeda. Kupił mnie od razu. Zaraz potem przyszło pierwsze z wielu zaskoczeń, bowiem reszta "Brandenburg Gate" to coś jak ostatnia minuta hardrockowej ballady z połowy lat 90. Klasyk od momentu powstania. Podobną przebojowością cechuje się "Iced Honey", chociaż jemu bliżej do przeciętności. Posiadacze delikatnych uszu pochwalą także pierwszą połowę "Junior Dad". Coś dla siebie znajdą tu też fani cięższego grania. Jeśli dla kogoś "The View" z sabbathowym riffem jest zbyt wolne i tęskni za starą, dobrą łupanką, najbliższe formą dawnym dziełom Hetfielda i Ulricha jest "Mistress Dread", chociaż nie do końca, brzmi bowiem ono, jakby paru symfonicznych blackowców zażyło LSD. Poza speedmetalowym riffem główną rolę pełni tu elektroniczno-gitarowy jazgot w tle i deklamacja Reeda. To też dwie cechy "Lulu" budzące największe kontrowersje. Po pierwszym przesłuchaniu można chcieć, żeby kompozycje były bardziej tradycyjne - żeby albo nie opierały się na jednym motywie, albo się lepiej rozwijały, nie głównie poprzez dość swobodne dorzucanie słów i dźwięków. Z drugiej strony "Pumping Blood" składa się z tylu wątków, że wydać się może nieskładne. Źródłem większego szoku jest jednak sam wokal Reeda, którego Hetfield wspomaga prawie tylko w niepojawiających się zbyt często refrenach. Może i lepiej by się sprawdził w tych deklamacjach i zapewnił ich strawność dla mas któryś z wielkich zmarłych - William S. Burroughs, Jim Morrison lub chociaż Frank Zappa - jednak prawda jest taka, że były frontman The Velvet Underground swoją starczą chrypą i dysharmoniami (żeby nie określić tego po prostu fałszowaniem) nadaje przedstawianej historii nutkę gorzkiej ironii. Szczególnie sprawdza się to w niepokojących fragmentach "Frustration". Mimo to trafiają się też momenty po prostu słabsze i męczące, np. "Dragon" - ciekawe tylko dzięki nietypowym, industrialnym solówkom, i większość trwającego 19 i pół minuty "Junior Dad". Na szczęście są jeszcze takie wciągające kawałki jak "Cheat On Me" i - mój faworyt, znowu z gitarą akustyczną - "Little Dog", w których chłopaki z Metalliki przede wszystkim pokazują, że potrafią dużo więcej, niż tylko odgrywać na zmianę kilka motywów. Pozytywnie mnie zaskoczyli.Niestety części świata trzeba jedno uzmysłowić. To nie jest album thrashmetalowego zespołu Metallica. Świadczy o tym obecność smyków, elektroniki i, przede wszystkim, Lou Reeda. Efektem jest dzieło awangardowe, o niszowym - poza paroma chwytliwymi motywami - charakterze. Oczywiście muzycy, firmując je swoją nazwą, sami się proszą, żeby wpadało w niepowołane ręce. Cóż, są już dorośli. A jacy są słuchacze?
Ocena: 7/10
Tracklista:
01. Brandenburg Gate02. The View03. Pumping Blood04. Mistress Dread05. Iced Honey06. Cheat On Me07. Frustration08. Little Dog09. Dragon10. Junior Dad
Wydawca: Warner Bros. (2011)
angel999 : moim zdaniem to wydawnictwo nie powinno być łączone z metallica bo...
angel999 : Czymś na pewno się NIE popiszą, jak to mają w zwyczaju od 20 lat....
angel999 : Obserwuję, jak się sytuacja rozwija w internecie, na różnych serwisa...