Hergot niewiele mógł powiedzieć o swojej matce – właściwie to jej wcale
nie pamiętał. Wiedział tylko, co mówili o niej inni. Jedynym jego
wspomnieniem z dzieciństwa był szafot. Nic nadzwyczajnego, po prostu
zwykła drewniana deska z dziurami, w których przy odrobinie dobrej woli
dało się zaklinować ręce i głowę. Potem wystarczyła tylko skrzynia
zgniłych pomidorów lub dobry kamień. Nie to, żeby miał smutne
dzieciństwo, pamiętał nawet, że cały czas się śmiał. A może płakał?..
Nie potrafił w zasadzie rozróżnić tych rzeczy. Jego matka była histeryczką a on zaczynał wierzyć w geny.
*
Hergot siedział na wielkim owalnym kamieniu. W zasadzie to był niemal okrągły a jego powierzchnia była płaska jak blat stołu. Lubił tam siedzieć – czuł się wtedy niewidziany przez innych.
Ktoś go jednak widział.
Hergot pochodził z biednej rodziny – wystarczająco biednej, by zdolna była sprzedać swoje jedyne dziecko za worek mąki. Nikt jednak tyle nie zaoferował. Nie oferowali niczego. Poczucie winy wynikające z tego, że Hergot wie, i że siedzi wciąż w tym samym kącie i wpatruje się oczami, które też wiedzą, sprawiło, że jego matka zagłębiła się bardziej w krainę swej histerii a ojciec całkowicie oddał się pracy. Był znakomitym katem.
Hergot miał na sobie sandały i krótką tunikę, która gdyby nie kieszenie wyglądałaby jak wór pokutny. Możliwe, że była kiedyś workiem na mąkę. W pewnym sensie nadal nim była.
Miejscowy kapłan często przyglądał się chłopcu siedzącemu na owalnym kamieniu. Lubił na niego patrzeć – chłopiec wydawał mu się uosobieniem pobożności. Nie rozrabiał tak jak inni chłopcy, tyko siedział. Często śmiał się i płakał jednocześnie - na kapłanie sprawiało to wrażenie niezwykłej duchowości. Poza tym był skromny. Miał tylko sandały i worek.
Hergot miał jednak coś jeszcze.
Widział go też ktoś jeszcze.
*
Dahmer siedział po drugiej stronie drogi. Był w wieku Hergota. Przyglądał się jemu i kapłanowi skrytemu za drzewem. W zasadzie tylko on był dla nikogo niewidoczny. Nie żeby się jakoś specjalnie ukrywał – ludzie po prostu woleli go nie widzieć.
Nienawidził kapłana ze wszystkich sił. Nienawidził go dla tego, że ten kochał boga a Dahmer nienawidził boga najbardziej. W zasadzie można by u niego postawić znak równości pomiędzy wiarą w boga a nienawidzeniem go. Dahmer nienawidził też Hergota ale to było coś zupełnie innego.
*
Hergot wyjął z kieszeni żabę. Spojrzała na niego wytrzeszczonymi oczami.
- Właśnie się zastanawiałam, jak długo chcesz mnie tam trzymać.
- Niedługo.
- Aha… Mogę więc z tego wnioskować, że już mnie tam nie włożysz... – żaba nie była zbyt przekonana co do prawdziwości tego co mówi.
- Nie powinnaś mówić.
- Dlaczego?.. – żaba wyglądała na zdziwioną.
- Jesteś żabą – Hergot mówił wciąż tym samym tonem – to może utrudnić…
Żaba chciała zapytać o rodzaj trudności, jednak pojawiło się nagle pewne napięcie. Było to napięcie, które tak zagęszcza atmosferę, że trudno cokolwiek powiedzieć. Człowiek (albo żaba) jest po prostu zbyt zajęty chwytaniem powietrza do płuc.
*
Dahmer był typowym dzieckiem – przynajmniej jak na dzieci, których rodzice zostali bestialsko zamordowani podczas wojny. Nienawidził tych, którzy uczynili go sierotą ale fascynowało go wszystko, co wiązało się z tak charakterystyczną dla nich przemocą. Uwielbiał broń. Szable, włócznie, miecze, noże… Noże…
*
Żaba z niepewnością wpatrywała się w dłoń Hergota.
Ojciec wiedział, że musi zrekompensować chłopcu ból psychiczny, jaki zadali mu wraz z matką ale jako kat nie wiedział zbyt wiele o czułości. Podarował chłopcu swój nóż.
- Czy sieroty często bawią się w ten sposób? – zapytała żaba.
- Naprawdę nie powinnaś mówić.
Żaba miała wiele argumentów na obronę swojej obecnej postaci, Hergot jednak nie zdążył ich wysłuchać. Właściwie to miał wystarczająco dużo czasu ale naprawdę był przekonany co do tego, że jej słowa wiele utrudnią.
Żaba wydawała się teraz o wiele czerwieńsza, co przypomniało Dahmerowi ojca.
*
W zaciszu kapliczki klęczał kapłan. Odszedł zza drzewa na chwile przed pojawieniem się żaby. Nadal rozmyślał o pobożnym chłopcu, który z sekundy na sekundę był mu jakby bliższy.