Noc. W moim domu śpią wszyscy oprócz mnie. Słyszę miarowy oddech mojej żony, Saraj. Jej ciepłe ciało, okryte tylko owczą skórą emanuje delikatny zapach olejku eukaliptusowego. Jeszcze przed chwilą kochaliśmy się, okryci ciemnością, a Saraj w uniesieniu krzyczała w przestrzeń moje imię. Teraz śpi, zmęczona miłosnymi zapasami. Czuję jak płoną moje plecy, poorane jej paznokciami. Ta noc mogłaby być piękna, gdybym choć w połowie czuł to, co Saraj. Wiem, że żona mnie kocha, a jednak nie czuję się szczęśliwy i zaspokojony. A wszystko to przez Abla, pasterza z gór, który rzucił na mnie zły urok. Zaczarował mnie przepastnymi, czarnymi oczami, śniadą skórą i gibkim, ledwo okrytym ciałem.
Zło stało się podczas spotkania przy studni. Było południe. Spalony słońcem, zakurzony i spragniony wlokłem się ze swojego pola ku wsi, by zaspokoić pragnienie i odpocząć. Byłem znużony pracą na roli i gorącym dniem. Pragnienie gnało mnie niczym jakieś dzikie zwierzę w stronę wody. Ostatnie metry, dzielące mnie od studni pokonałem biegiem.
Woda była zimna i orzeźwiająca. Piłem ją prosto z wiadra, służącego do pojenia bydła, gdyż obok nie było żadnego innego naczynia. Gdy zaspokoiłem pragnienie zrzuciłem z bioder przepaskę i opłukałem ciało z brudu i pyłu. Nie wiedziałem że ktoś mi się przygląda.
Abel wyszedł zza drzewa, z tym swoim charakterystycznym, lekkim półuśmieszkiem na twarzy, od którego drżały kolana dziewczętom, i zapytał mnie złośliwie:
- "A cóż to za dziwne zwierzę spotkałem przy wodopoju? U żadnej z moich owiec nie widziałem tak dziwnej i jasnej sierści, jaką ty masz na głowie." - tu zaśmiał się szeroko i skoczył w moją stronę. Zrobiłem krok do tyłu i oparłem o cembrowinę, w poszukiwaniu jakiegoś obluzowanego kamienia, na wypadek, gdyby Abel chciał rozpocząć bójkę, ale on tylko pochylił się nade mną i zanurzył ręce w moich włosach. Przez chwilę patrzył mi prosto w oczy po czym wpił się w moje usta w długim pocałunku i opasał moje ciało ramionami, jak łańcuchem. Szarpałem się i wyrywałem, ale nie mogłem rozerwać jego uścisku. Usta i ciało płonęło mi żywym ogniem, czułem też płomień rozlewający się w moich lędźwiach i spływający do brzucha.
Żadna kobieta nie całowała mnie wcześniej w taki sposób. Abel był łapczywy, niczym wygłodniały pies i brutalny. W jego uścisku czułem się niczym młoda dzieweczka, która po raz pierwszy poznaje smak pocałunku. Bliskość Abla była słodka i zarazem straszna, chciałem się na przemian wyrwać z jego objęć i utonąć w nich. To, co czyniliśmy pod słonecznym niebem było brudne i przeciwne prawom naszego ludu. Jeśli jednak tak było to dlaczego chciałem tego doświadczyć więcej? Głębiej...
W końcu Abel oderwał się ode mnie i zatoczył w tył, niczym pijany. Patrzył na mnie tak jakoś dziwnie, jakby chciał mnie udusić lub pożreć. Głośno dyszał jak zgoniony pies. Jego ciało było czystym pożądaniem. Wyciągnął ku mnie prosząco rękę, jakby chciał błagać o coś cennego. Nie wyglądał jak zwycięzca, lecz jak pokonany. Postąpił ku mnie o krok i wtedy chwyciłem moją przepaskę i uciekłem do wioski.
- "Wyjdź do mnie dziś w nocy, Kain!" - słyszałem za sobą jego krzyk. Pobiegłem szybciej.
* * *
Gdyby mnie nie zaczarował, nie wyszedłbym do niego tej nocy. Byłem jednak w mocy zaklęcia i musiałem być mu posłuszny. Oddałem się przeto Ablowi jak oblubienica swemu kochankowi w dniu wesela. Dał mi ból i rozkosz, poniżył mnie w oczach Pana i uczynił swoim. Nienawidziłem go, a jednak za każdym razem, gdy tego zażądał, biegłem ku niemu skomląc o więcej. Gdy już zaspokoił swą chuć rysował przede mną wizje wspólnej ucieczki na pustynię, gdzie moglibyśmy żyć tylko we dwoje. Sami. Jak mąż i żona. Dwaj mężczyźni! Tę myśl musiał mu poddać jakiś demon.
* * *
To musi się skończyć! On mnie zniszczy, spopieli swoim pożądaniem. Jakże nisko przez niego upadłem. Ja - syn Izraela, wierny sługa Jahwe! Muszę to przerwać jeszcze dziś, nim będzie za późno, dopóki mogę jeszcze trzeźwo myśleć i osądzać rzeczywistość. Zabiję go i demona, który się w nim gnieździ, tego, który zrodził w Ablu zdrożną chuć. Gdy Abel zginie na powrót stanę się sobą. Wróci moja miłość do Saraj, odzyskam spokój ducha. Panie, dlaczego tak strasznie doświadczasz swe sługi!
* * *
Abel nie żyje. Leży pogrzebany w piasku pustyni. Jest noc. W moim domu śpią wszyscy oprócz mnie. Słyszę miarowy oddech mojej żony. Wpatruję się w ciemność i ukradkiem ocieram oczy wierzchem dłoni. Znów dziś płakałem. Czuję się, jakby ktoś wydarł mi z piersi serce. Za oknem wiatr kołysze łagodnie gałęziami drzew, wśród których nikt nie błądzi, nikt nie czeka. Czuję się znużony, jak stuletni starzec. Zapadam w sen. Śni mi się Abel, skąpany w promieniach księżycowego światła. Wołam do niego, ale nie słyszy mnie i odchodzi drogą pod górę. Zostaję sam. Obejmuje mnie ramionami tęsknota.
thistle89 : Ta... Mógł być różowy kwadrat ;) Masz rację - jak ktoś ko...
Stary_Zgred : Thistle - już cię ocenzurowali? A taki miły dla oka był awatar :lol:...
thistle89 : Racja - nie ma tu krytyków i znawców - za to są laicy - najprostsi i chyba...