Jestem z pokolenia Czarnobyla. Gdy radioaktywna chmura przechodziła na Polską miałam trzy lata. Teraz wokół mnie nowotwory zbierają żniwo. Drżę przed każdymi badaniami. Czy to już?
Słowo „profilaktyka” przez pryzmat mojego strachu brzmi jak szyderstwo. Rakowi nie da się zapobiec, po prostu chodzisz na badania tak długo, aż go w tobie znajdą. A potem? Leczenie, które bardziej szkodzi organizmowi niż chorobie? Może się uda, a może nie?
A ja nie chcę wiedzieć. Nie chcę by, na równi z nadzieją, karmiono mnie chemią, po której z bólu chodzi się po ścianach i rzyga jak kot. Nie chcę naświetlań, psychologów i odwiedzin rodziny.
Nie chcę, by mnie krojono, po kawałku wycinając chore organy, aż w końcu nowotwór zagnieździ się tam, gdzie już się go nie da usunąć. Nie chcę usłyszeć: „zostało ci x miesięcy”.
Nie chcę znać daty śmierci. Czy w wypadku, czy ze starości to, z punktu widzenia mojego umierania, bez różnicy. Byle szybko i bezboleśnie. Pierdolony komfort, na który nie pozwala prawo.
Mam w sobie bombę z opóźnionym zapłonem.
Boję się… po prostu.