Kawał czasu minął od ostatniej płyty Hell-Born, bo od „Darkness” upłynęło ponad dwanaście lat. W tym czasie do zespołu dołączył Diabolizer, dewastujący już zestawy perkusyjne wielu polskich, głównie black metalowych kapel. Hell-Born stał się więc triem i w takim składzie nagrał album „Natas Liah”. Jakby ktoś miał problemy ze zrozumieniem tytułu to proszę odwrócić okładkę do góry nogami, tak aby napis zwrócony był w odpowiednim kierunku.
A więc schodzimy w głębokie czeluści piekieł, aby oddać hołd Panu Ciemności. Wprowadza do tego krótkie intro nakłaniające do czynienia diabelskiej roboty, a zaraz potem rozpoczyna się czarcia symfonia czarnego metalu. Muzyka jest bardzo mroczna i przede wszystkim przesączona trującym jadem i nienawiścią. Riffy często suną marszowo w towarzystwie wybijanych rytmicznie bębnów, ale sporo tu też wartkości, kiedy wszystko przewala się znacznie szybciej wraz z szatkującą perkusją. W ogóle gra tego instrumentu wnosi dużo do całości i nawet w tych wolniejszych momentach dba o to by serwować rozmaite przejścia i wzmocnienia. Mniej widoczne są solówki, ale takowe się pojawiają, między innymi za sprawą gości, którymi są, były członek zespołu Jeff oraz Jacek Langowski z heavy metalowego zespołu Holy Smoke.
Na warstwę muzyczną nałożony jest głęboki, ale zdarty growling, co czyni go całkiem zrozumiałym, szczególnie w zetknięciu z tekstami. Występują więc i wyróżniające się fragmenty, jak choćby: „The world is my church… my church is dead…” w „Axis Of Decay” i „You got my scorn, fuck off and die!” w „Son Of Earth”. Muzycznie album jest wyrównany, choć po kilku przesłuchaniach zauważyłem, że szczególnie łechce mnie „Uroboros”, bo jest taki porywający, a potem rozpływa się w smolistej, gęsto zaprawionej basem, mazi, z której wyłania się solówka wspomnianego Jacka. Po takim chwilowym rozprężeniu wejście następnego „The Butcher” prezentuje się naprawdę ekstremalnie, choć i on później się rozwadnia, a nawet ma filmowe zakończenie ze śmiechem głównego bohatera. Z kolei „In God’s Death” zaczyna się wolniej, a potem powoli nabiera tempa, ustępując gdzieniegdzie tym, wspomnianym już, bębnowym rytmom.
Ale najlepszy na płycie jest ostatni „Blakk Metal”, w którym dodatkowo usłyszeć możemy Nergala. Wjeżdża zajebistym, mocnym riffem i rozbija w pył piekielne mury, a do tego ma najfajniejszą solówkę i najbardziej chwytające wokale: „Black is the heart of metal, black is the heart of me.”
Tracklista:
1. When You Are God
2. Axis of Decay
3. Ye Olde Woods Devil
4. Uroboros
5. The Butcher
6. Son of Earth
7. In God’s Death
8. Soulrape
9. Blakk Metal
Wydawca: Odium Records (2021)
Ocena szkolna: 5
leprosy : Będzie to samo co na poprzednich przeciętniakach, przynajmniej po tym co...
CrommCruaich : Miałem jeden dzień katowania, a teraz leży na półce. Ogólnie nib...
zsamot : Na razie słabo osłuchany, ale cieszy powrót. Na pewno nie jest to płyt...