Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

Decrepit Birth - Diminishing Between Worlds

To będzie bardzo dziwna recenzja. Po zapoznaniu się z chwalonym wszędzie "Diminishing Bewteen Worlds" zastanawiam się dlaczego twórczość Chucka Schuldinera uchodzi za geniusz i powoli zaczynam to rozumieć. Przecież taki "Symbolic" nie jest przesiąknęty techniką do cna jak choćby płyty Atheist, nie jest też tak rewolucyjny na jedyny do tej pory album Cynic, nie jest też aż tak brutalny czy czadowy jak twórczość Nile, a mimo to uchodzi za najlepszy album w gatunku. Drugi twór amerykańskiego Decrepit Birth chyba oświecił mnie i dał odpowiedź na to pytanie.
Pięć lat kazał nam czekać Decrepit Birth na następcę osnutego legendą "... And Time Begins". O ile tamten krążek był niczym innym jak brutalnym death metalem w stylu Deeds Of Flesh, o tyle progres na tym albumie miał być znaczący. W zagranicznej prasie posypały się porównania z Death czy Psycroptic, w co nie chciało mi się wierzyć. Przesłuchałem ... i uważam niektórzy nie mają racji. Deathmetalowe trio wykonało rzeczywiście ogromny krok do przodu wyzbywając się niemal w 80% cechy typowych dla brutalnego death metalu. Nie znalazłem tu jednak wpływów Death czy Psycroptic. Zawartość tego krążka lawiruje gdzieś pomiędzy twórczością Necrophagist, nowego Vital Remains i Suffocation. Formacja gra bardzo technicznie, sporo połamanych riffów, popisowe solówki, masa ciekawych przejść, brutalne zwolnienia i ozdobniki w stylu Dave'a Suzuki. 44 minuty bardzo energicznej, czadowej i świetnie zagranej muzyki. Dlaczego więc ten album nie jest genialny?

Przede wszystkim, Decrepit Birth, tak jak 99% zespołów deathmetalowych sunie na 2 stopy i raczy słuchacza ogromną ilością blastów. Po drugie zespół za dużo elementów zapożycza, a za mało gra swojego. Po trzecie wreszcie - ta muzyka zmierza do nikąd. Utwory są świetnie zagrane, ale brakuje gradacji nastroju, rozbudzania emocji w słuchaczu, rozwijania motywów - utwór się kończy i nic z niego nie wynika. Cóż z tego, że jest spora dawka melodii jak na takie granie, że jest sporo dobrych riffów, jeśli nie jest to granie urozmaicone.

Chuck Schuldiner tworzył muzykę mądrą, gdzie technika nie przyćmiewała przekazu, gdzie każdy instrument "mówił". Tutaj dostaliśmy po prostu "fajny" do posłuchania album. Świetne rzemieślnictwo, którego przy piwku słuchałoby się wybornie. Nie jest to dla mnie dzieło wartościowe, choć jest rzeczywiście dobre i pozytywnie mnie zaskoczyło. Dużym plusem napewno jest to, że jest tu złoty środek pomiędzy techniczną masturbacją a brutalnością, gdyż słucha się tego bardzo przyjemnie. Nie jest to jednak powód, aby zachwycać się tym wydawnictwem.

Wydawca: Unique Leader (2008)
Komentarze
Harlequin : Muzyka przyjemna, jednak ta stopa o której wspomniałeś daje się w us...
KostucH : Zdecydowanie płyta wypchana na max. Nie ma mowy by coś gdzieś wci...
necros : Swietna plyta.Daja chlopaki niezle czadu,a jest na niej bardzo duzo odniesien do...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły