Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Blog :

Cisza, krok od odchłani

Nie wiem dokąd zmierzam, boje się nadchodzącego dnia niemniej niż przeraża mnie ten który właśnie trwa.
Przez lata obierałam różne drogi, nie zdawałam sobie sprawy z jednego fatum, które daje mi o sobie znać dość brutalnie.
Zaczęło się lat temu przeszło cztery. Co prawda już nie boli, nie ryczę w poduszkę i nie zadręczam się wspomnieniami. Ale pamiętam, wspomnienia są nieuleczona zadrą w pamięci, której być nie powinno.
Wtedy wszystko uległo rozpadowi na pierwszy rzut oka z mojej winy, gdzieś jednak zawoalowane było znudzenie, rutyna, brak większych emocji. Dziś? Winna jestem ponownie ja.
Jak wytłumaczyć oberwanie chmury?
Czy wiatr który wieje musi się komuś tłumaczyć?
Niestety nie jestem ani wiatrem anie chmurą, więc tłumaczenia z mojej strony bywają konieczne. Głupie nieporozumienie i kilka zbytecznych słów i gestów postawiły mnie w sytuacji, w której barwy następnego dnia w istocie są zamazane, niepewne.
Jak huragan czy też dzikie zwierze się wczoraj zachowałam, irracjonalnie. Nie potrafiłam okiełznać siebie. Czułam się zignorowana i upokorzona, choć w istocie rzeczy wszystko było jednym wielkim nieporozumieniem. Teraz jednak mam pełne prawo by czuć się upokorzona, bo doprowadziłam do tego że się upokorzyłam.
Nigdy wcześniej nie robiłam nikomu sceny, właściwie w moim odczuciu jakiejkolwiek nie zrobiłam wcześniej, ani na osobności ani z obserwatorami. Milczenie kiedy jest mi przykro lub nie wiem co powiedzieć, jest tak dalekie od mojego pojęcia "robienia awantury" że nawet nie potrafię podać odpowiedniego porównania.
Jednak wczoraj zachowałam się... jak kretynka. Wydarłam się, uderzyłam (jakim cudem?) rozpłakałam i kilkakrotnie odchodziłam i wracałam. Jak dziecko? nie... raczej jak marna aktorka z durnej telenoweli.
Jest mi wstyd.
Nie chce wierzyć że, to byłam ja.
Jakby możliwe było by to ktoś obcy w moim ciele...
Ale to byłam ja, kolejny raz sprawiłam, że stoję nad przepaścią.
Mogę utracić miłość, w którą jeszcze ponad rok temu nie wierzyłam, znowu stanąć przed lustrem by wmawiać sobie że warto wstać rano, a miniony rok to idiotyczny miraż który miał mi udowodnić, że życie zawsze będzie kpić ze mnie.
Nie wiem po co to pisze.
Może za 20 lat będę śmiać się z mojej głupoty i nie wiem czy będę wówczas sama przed monitorem, czy jednak jakimś cudem z nim u boku. Wszystko jest możliwe, mało co jest w moich oczach realne.
Chciałabym by wspólne plany nie były tylko kolejnym niespełnionym, równo ułożonym i spakowanym do szafy wspomnieniem.
Ale obecnie nie wiele jest w moich rękach.
Stoję nad przepaścią.
Równie dobrze mógłby być to wykopany przeze mnie dół.
Nie nadaje się chyba do związku, popełniam zbyt duże błędy...
On się od dawna nie stara. Nie dostaje kwiatów, ani wierszy... Może nie zasługuje ani na kwiaty ani na nic po za jego obecnością 2 razy w tygodniu.
Czuje niedosyt.
A nie wiem czy przez resztę życia nie będę musiała obejść się smakiem.
O ile znajdę siły by wstać z łóżka kiedy już powie że to koniec.
Nie wiem w co wierzę, prawdopodobnie w nic.
Być może nigdy nie wierzyłam.
Karmiłam się tylko złudzeniami że coś ma jeszcze sens.
Kiedy zostanę sama... ( wolałabym użyć słowa jeśli... lecz nie chce zbyt się zawieść, wole miłe zaskoczenia niż brutalne zrzucenie z klifu moich nadziei do sadzawki rzeczywistości) Kiedy zostanę sama, odbuduje mur, niech chroni mnie przed światem, bo nie chce więcej zbierać swych marzeń z ulicy, kiedy nawet me marzenia ociekając łzami sczerniałymi od krwi.
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły