Dwa lata po debiutanckim demie „Painful Love” Atrophia Red Sun wydała swoją pierwszą płytę „Fears” w Morbid Noizz Records. Jest coś przyciągającego już w samej jej okładce, która zabiera w klasztorne lochy i napawa strachem. Strachem przed śmiercią, przed Bogiem, a może przed czymś jeszcze. Aby tego dociec należy zajrzeć do środka.
O strachu mówi utwór „Fear”, który jest tu najbardziej reprezentacyjny. Strach przed szkołą (no tak, kiedy to było:)), przed chodzeniem, przed mówieniem, strach we łzach, w duszy, w sercu i umyśle. Wszystko to ujęte jest w emocjonalną i rozbudowaną, ale bardzo porywającą walkę. Skrzypią drzwi, słychać kroki, a potem kobiecy wrzask. Wchodzi świetne pianino, które będzie powracać w tym utworze, tak samo jak nadające nastrojowości klawisze. Akcja jest dynamiczna, a motywy szybkie i zawirowane rozpływają się w spokojnych momentach ukojenia okraszonych kobiecym zawodzeniem, kiedy to można chwilę ochłonąć i pomyśleć przed kolejnym atakiem szału. „Fear, you gave me fear…” niesie się krzyk rozpaczy, który pochłania i trafia do wystraszonych myśli. Wokale Covana są różnorodne i porywające. Potrafi mocno zaryczeć, a także zaśpiewać bardziej melodyjnie. Ten numer to super przebój mający swoją dramaturgię, liryczność i przebojowość. A co nas wybawi od wszelkich lęków? Oczywiście muzyka. „Music is my ecstasy, music can set me free”.
I o ile takich hiciorów więcej tu nie ma, to dobrej muzyki, jak i ciekawych pomysłów na „Fears” zdecydowanie nie brakuje. Poszczególne kawałki są od siebie bardzo różne, ale ogólnie można powiedzieć, że jest to płyta gotycko doom metalowa z elementami melodyjnego death metalu. Czuć tu ducha Paradise Lost, jak w łagodnym i rozciągniętym w niepokojącej błogości „Goddes Of Fortune”, słychać spokojną rozłożystość Tiamat w, popartych akustyką i jakąś fujarką, fragmentach „Tell Me…”, ale także przychodzi na myśl Cemetary, jak w, równie wrażliwym, ale dzikszym i żywszym „Master Queen”. Cechą charakterystyczną „Fears” jest też szerokie zastosowanie sampli. Już pierwszy „Claptrap” rozpoczyna się intrem z filmu, a potem okazuje się jednym z jaśniejszych punktów albumu z głębokimi pokładami instrumentalnymi dotyczącymi gitar i klawiszy oraz chwytliwymi liniami melodycznymi. Całym zsamplowanym numerem jest natomiast „Gulf Song”. Na miarową i eteryczną muzykę nałożone są teksty z filmów, a wszystko przybiera formę jakiejś podróży w kosmos i wznoszenia się ku przestworzom, co jednak kończy się wojną i seriami karabinów maszynowych, a także przerażonym krzykiem kobiety. Muszę przyznać, że wyszło to wyśmienicie. Utwór jest wciągający, pochłaniający, świetnie wyważony i skomponowany. Stanowi doskonały wstęp do wchodzącego zaraz po nim „Fear”.
Kolejną ciekawostką jest ostatni „This Witch Is Coming”. Jego teksty pochodzą z Koranu i dotyczą końca świata, co tłumaczy orientalne wątki jakie są w niego wplecione. Muzyka aż pląsa w bliskowschodnich tanach, pojawiają się też arabskie przemowy, a wyjątkowo progresywnie aktywne są też gitary.
Dodając do tego folkowość „This World” nietrudno zauważyć, że co utwór to inny klimat, inne emocje. A co najważniejsze wszystkie trafione w sedno. Płyta jest dobra muzycznie, dopracowana stylistycznie, zasobna w nieszablonowe rozwiązania i trafiająca do świadomości słuchacza.
Tracklista:
1. Claptrap
2. Goddess Of Fortune
3. Tell Me
4. This World
5. Gulf Song
6. Fear
7. Master Queen
8. That Which Is Coming
Wydawca: Mrbid Noizz Records (1997)
Ocena szkolna: 5