Gdzieś na dalekiej i tajemniczej północy. Królestwo mrozów, śniegu i mitów o pradawnych wojownikach. Jedna z pogańskich osad. Ogromny plac w środku wioski a na nim starszyzna ludu i dzieci. Na twarzy każdego z dziecka dostrzec można ogromne zaciekawienie. Dzieci w spokoju i skupieniu słuchają historii, którą opowiada im jeden ze starszyzny.
Jest to opowieść o siedmiu tajemniczych postaciach, które od pokoleń czuwają nad bezpieczeństwem klanu. Owe postacie pojawiają się zawsze, gdy osada jest w niebezpieczeństwie, każda z nich posiada tajemniczą moc, moc ta złączona w jedność powołuje do życia jednego z Obrońców Klanu. Tajemnicze postacie same wybierają Archanioła, który ma zejść na Ziemię po to aby… starzec milknie na chwile ale zaraz kończy historię - są oni niezwyciężeni i wzywa ich się tylko w ostateczności. Tak oto opowieść dobiegła końca, dzień również się kończył, dzieci rozbiegły się więc do swych chat. W pamięci każdego z nich utkwiła opowieść starca, ale dla nich była to tylko opowieść. Powoli zaczynał panować mrok. Mężczyźni powrócili już z łowów do wioski, są zadowoleni, mają mnóstwo mięsa i nie muszą martwić się o zapasy. Na każdego z nich czeka w domu niewiasta i potomstwo. Dzień spokojnie dobiegł końca, cała osada zasnęła już. Panuje cisza i spokój. Noc - Czarna Pani rozłożyła swe czarne skrzydła nad wiecznie pokrytą śniegami krainą. Tą martwą ciszę raz po raz rozdzierało tylko wycie wilków. Nikt z osady nie zauważył, że przez cały dzień w leśnej dziczy obok wioski pojawiało się kilku ludzi. Było ich siedmiu - to było ostrzeżenie. Teraz, gdy cała wioska zanurzyła się w sennej otchłani, nikt by nawet nie pomyślał, że może grozić jej jakieś niebezpieczeństwo. Słychać jak z daleka maszerują w kierunku osady jakieś oddziały. Śnieg trzeszczy pod stopami rycerzy. Potężna armia jest coraz bliżej, są już na miejscu. Otaczają całą wioskę. Łucznicy wrogich oddziałów szykują się do ataku, stoją w rzędzie. Rozkaz i z ich kusz wylatują płonące strzały prosto na drewniane chaty. Płonące domy rozświetlają noc. Osadnicy budzą sie ze snu. Są w szoku, nie wiedzą, co się dzieje. Płaczące matki z dziećmi opuszczają chaty a wraz z nimi mężczyźni. Wroga armia natychmiast rusza do ataku na bezbronnych ludzi. Pierwsze ofiary. Panuje chaos, zapłakane niewiasty próbują chronić dzieci. Krzyki i lament. Nikt nie myśli o ratowaniu płonącego dobytku. Każdy musi ocalić teraz swe życie. Osadnicy próbują podjąć walkę z najeźdźcą, ale to nic nie daje. Są bez szans. Wroga armia jest dobrze przygotowana. Jej rycerze są bezwzględni. Nie oszczędzają nawet kobiet i dzieci. Na ich srebrnych zbrojach widnieją białe krzyże, zbrukane krwią niewinnych. Twierdzą oni, iż sa Armią Prawdy i nawracają niewiernych. Najwyższy jest z nimi i mają prawo zabijać w jego imię. Chroni ich krzyż. Biały śnieg powoli zmienia swój kolor na czerwony. Ziemia jest przesiąknięta krwią. Rycerze Prawdy zniszczyli już niemal całą osadę i wszystkich jej mieszkańców. Przetrwali nieliczni... W tym samym czasie w lesie obok wioski pojawiło się siedem postaci. Każda z nich odziana w czarny habit, kaptury przysłaniają im twarze. W rękach trzymają świece. Tajemnicze zjawy stoją na polanie tworząc krąg. Przed nimi na śniegu wyrysowane znaki tajemne. Zebrani modlą się. Z ich ust płyną jakieś dziwne zaklęcia... Armia Prawdy zebrała na placu osady tych, którzy zdołali przeżyć. Rycerze stawiają tam ogromny krzyż - znak ich zwycięstwa. Chcą oni, aby pokonani oddali im hołd i uklękli przed nim, ale oni mają jeszcze swą dumę i odmawiają. Wódz Armii prawdy podjeżdża na swym koniu do małej, długowłosej dziewczynki, wyciąga miecz... Trzyma go nad dzieckiem. W oczach dziewczynki pełnych łez odbijają się płomienie i ostrze miecza, jest przerażona... Słychać błagalny, pełen rozpaczy krzyk jej matki. Jej lud już miał oddać hołd i pokłonić się, gdy nagle wszystkich zgromadzonych przeszył straszliwy krzyk, jakby jakiejś bestii. Dobiegał on z leśnej dziczy, z polany... W tej samej chwili w rękę oprawcy dziecka wbiła się czarna róża, ostra jak sztylet. Jego dłoń wraz z mieczem spadła na ziemię. Starszyznę widok czarnej róży ucieszył. Jeden z nich zdążył tylko rzec: „ARKAN”, gdy na ciemnym niebie pojawił się błysk, a potem ognista kula zmierzająca w kierunku Ziemi. Na jej tle widać było czarnego konia a na nim jeźdźca w zbroi czarniejszej niż najmroczniejszy zakątek Hadesu. Osadnicy jak i Rycerze Prawdy patrzyli zdumieni w niebo. Jedynie w oczach starszyzny pojawiły się łzy a na ich twarzach uśmiech. Ów jeździec był jednym z Obrońców ludu. Był to Archanioł o imieniu Arkan. Pozbawiony litości dla wrogów, narodzony z krwi niewinnych. Ojcem jego był ból a matką nienawiść. Gdy rumak Arkana dotknął Ziemi zadrżała cała mroźna kraina a na placu wioski zapłonął krzyż. Na jego karku wisiał gruby łańcuch a na nim pentagram. Wydawało się, że pentagram wraz z łańcuchem płonie. Armia Prawdy wystraszyła się, ale natychmiast zwarła swe szyki i przygotowała się do obrony. Koń Obrońcy pędził niczym wiatr w kierunku zniszczonej wioski, nic nie było już w stanie zatrzymać go. Archanioł był już coraz bliżej. Rycerze Prawdy czują strach, wiedzą, że odwrotu już nie ma. Arkan sięgnął po miecz i na ziemię padły pierwsze trupy wrogiej armii. Wtargnął niczym huragan i rozpoczął krwawą rzeź. Nie znając litości ni przebaczenia dziesiątkował armię najwyższego. Krew lała się niczym górskie strumienie. Krwawa zemsta dokonała się. Gdy Arkan pozbawił życia ostatniego z Rycerzy Prawdy stanął przed ludem i popatrzył na niego. Na jego zbroi nie było śladu krwi, jedynie z jego miecza spływała jeszcze krew pokonanych. Wszędzie leżały zmasakrowane ciała zabitych. Arkan popatrzył na lud a potem wskazał ręką na las, na polanę w nim. Widać tam było siedmiu ludzi tworzących krąg, a między nimi jakąś jasność. Od każdego z nich wychodził jakiś jasny promień. Promienie te łączyły się ze sobą na środku kręgu tworząc świetlisty diament. Ludzie patrzyli zdumieni na owe zjawy, nagle świetlisty diament w kręgu zgasł. Lud skierował swe oczy na Arkana lecz tego też już nie było. Został tylko płonący krzyż i czarna róża wbita w niego. Oczy dzieci skierowały się na starszyznę ich spojrzenia jednak zdały się wszystko tłumaczyć.