Pomimo faktu, że w ostatnich dziesięciu latach Jeff Waters ze swoim zespołem prezentował bardzo nierówną formę, po cichu liczyłem, że debiut w barwach wytwórni Earache, będzie jakimś motywatorem dla muzyka i po raz kolejny dostanę porcję dobrego thrashu, co najmniej na poziomie "Criteria For A Black Widow" lub "Never Neverland". "Annihilator" reklamowany jako wydawnictwo zawierające 66 solówek gitarowych zaskoczył mnie bardzo pozytywnie - nie sądziłem, że usłyszę Watersa w tak dobrej formie.
Powiedzmy sobie od razu - "Annihilator" w żaden sposób nie umywa się do kultowego "Alice In Hell", ale chyba nikt też na to nie liczył. Tymczasem nie spodziewałem się, że usłyszę album energiczny, mocny i - co zaskakujące - dość równy jeśli chodzi o poziom.Na nowym wydawnictwie gitarowy wirtuoz nadal kontynuuje współpracę z wokalistą, a od niedawna także gitarzystą Davem Paddenem, czego rezultatem jest 10 nowoczesnych, ale w dużej mierze thrashowych utworów. Zaskoczenie pojawia się już od pierwszej nuty otwierającego płytę "The Trend". Dawno nie słyszałem już tej formacji grającej tak mięsiście i energicznie. Na dodatek solówki jakie słyszymy w tym kawałku dowodzą, że Waters nie wypalił się ani jako muzyk, ani też jako kompozytor.
Tempo i poziom trzymają też cztery kolejne kompozycje. "Coward" i "Ambush" to porcja naprawdę świetnie zagranego thrashu osadzonego w bardzo nowoczesnym brzmieniu. W tych utworach odnajdziemy prawie wszystko co najlepsze w Annihilator - od motorycznych, technicznych riffów, po gęste sola gitar. "Betrayer" dla odmiany czaruje nieco bardziej eksperymentalnym, może i nawet nieco progresywnym charakterem, ale "25 Second" to znów powrót do thrashowego łojenia.
Pierwszy prawdziwy zgrzyt pojawia się z szóstym utworem "Nowhere To Go", który tryska tandetną, metalcorową nutą. Od tego też utworu tempo płyty troszkę siada. Szybkie trashowe granie ustępuje w kolejnych kawałkach bardziej metalcorowym schematom osadzonym w nowoczesnych riffach i regularnych zwolnieniach.
Tutaj też potwierdza się smutny fakt, że Padden thrashowym wokalistą niestety nie jest. W jego głosie brakuje trochę mocy, brudu i pazura jakiego mieli byli wokaliści Annihilator - choćby Randy Rampage czy Coburn Pharr. Padden zdecydowanie bardziej się sprawdza w roli metalcorowego gardłowego, ale to nie jest niestety nisza przeznaczona dla Annihilator. Nie zmienia to jednak faktu, że w przypadku omawianej płyty, oprócz wspomnianej wpadki, Waters wychodzi obronną ręką z flirtu z metalcorem. Może i te utworu nie są tak dobre jak pierwszych pięć kawałków, ale to wciąż dobry poziom. Na zakończenie grupa serwuje słuchaczom całkiem udany cover Van Halen "Remeo Delight".
Oczywiście Annihilator tym wydawnictwem niczego nie rewolucjonizuje, ale cieszy fakt, że w końcu słuchacze otrzymali album, który nie tylko utrzymuje dość równy, wysoki poziom, to nawiązuje do najbardziej klasycznych dokonań grupy. Dobry, nowoczesny, thrashowy album - to powinny być wystarczające słowa, aby polecić ten album do odsłuchu.
Tracklista:
01. The Trend
02. Coward
03. Ambush
04. Betrayed
05. 25 Seconds
06. Nowhere To Go
07. The Other Side
08. Death In Your Eyes
09. Payback
10. Romeo Delight (Van Halen cover)
Wydawca: Earache (2010)
Yngwie : Kurczę, fajne. To ten sam Annihilator co na początku kariery. Niektóre kaw...